W pracowni Macieja Syrka panuje przyjemny chłód, który jest miłą odmianą dla upałów panujących na zewnątrz. Warsztat to dwa pomieszczenia połączone półkolistym przejściem. Oba są wypełnione pracami artysty. Z półek, parapetu, podłogi "spogląda" na mnie pokaźne grono rzeźb z brązu i kamienia. Wśród nich mężczyzna z psem, dama z pawiem, dziewczyny inspirowane malarstwem Gustawa Klimta czy Żyd.
Większość z nich artysta zaprezentuje na wystawie w BWA w Krośnie z okazji 50-lecia swojej pracy twórczej. Gdy odwiedzam pana Macieja, jest on w trakcie przygotowań i wyboru odpowiednich prac z ostatnich 45 lat. Pokazuje mi najnowszą z nich, którą przywiózł z odlewni. To rzeźba dwóch mężczyzn, którą musi wykończyć. – Trzeba ją jeszcze osadzić na kamieniu, pewnie na trawertynie – mówi.
Zaczynamy rozmawiać, w końcu wskazuje na wiszące na ścianie zdjęcie. – Ten mężczyzna w białym kitlu przy figurze Madonny to mój dziadek, Józef Smoczeński. Pracował jako rzeźbiarz figuralny i ornamentalny w pracowni Andrzeja Lenika. Wcześniej studiował na Cesarsko-Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, uczył się w pracowni prof. Konstantego Laszczki – opowiada.
Postać dziadka jest dla artysty bardzo ważna. W końcu to on jako pierwszy włożył mu do ręki dłuto. – Byłem wtedy uczniem szkoły podstawowej. Dziadek pozwolił mi korzystać z trzech swoich dłut, bo resztę trudno było naostrzyć. Mimo że miałem wrodzoną sprawność manualną i dobrze posługiwałem się narzędziami, to i tak na początku się kaleczyłem. Do tej pory mam na ciele ślady po dziadkowych dłutach – wspomina artysta.
Dziecięca fascynacja rzeźbą zaowocowała tym, że pan Maciej na studia wybrał się do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Absolutorium uzyskał w 1974 roku, dyplom na Wydziale Rzeźby w pracowni prof. Antoniego Hajdeckiego odebrał rok później. Po studiach zdecydował się wrócić do Krosna. - Po prostu dostrzegłem swoją szansę w mniejszym środowisku. Nasze miasto ma swój niepowtarzalny klimat, spokój i zadumę. Po latach widzę, że to była dobra decyzja – mówi artysta, który wśród swoich prac ma też takie inspirowane Krosnem i wieżą farną. Jest to m.in. Apokalipsa Krośnieńska.
Najbardziej artysta upodobał sobie tworzenie rzeźb w brązie. – Zawsze fascynowała mnie trwałość tego stopu. Wiąże się z tym pewna historia. Znajomym z Kalifornii podarowałem rzeźbę z brązu przedstawiającą sowę. Gdy ich dom w Big Sur spłonął w pożarze, jaki nawiedził tamten rejon, wśród zgliszczy swojej posiadłości odnaleźli ją nietkniętą. To było dla mnie niezwykłe.
Odlaną w brązie rzeźbę często łączy z naturalnym kamieniem. – Lubię jego surowość. Aby osadzić rzeźbę na nim, robię minimalne nacięcie – mówi. Kamienie czekające na swoją kolej, znajdował w przeróżnych miejscach. – Kamień, który posłużył do stworzenia Żyda, znalazłem w miejscu, gdzie budowano obwodnicę w Krośnie. Zauważyłem go wśród gruzu. Postanowiłem go zabrać, bo pasy na tym krzemieniu skojarzyły mi się z żydowską chustą - tałesem.
W swoim dorobku ma rekonstrukcję świecznika XVI-wiecznego żyrandola, który znajduje się obecnie w katedrze w Nysie oraz ponad 2-metrowy posąg Chrystusa Błogosławiącego, który wieńczy kopułę kaplicy w Hercegkút nieopodal Sárospatak na Węgrzech. Pisaliśmy o tym tutaj.
Jednak jego najbardziej rozpoznawalne prace to te przedstawiające człowieka: pełnego zadumy, refleksji, melancholii, ale też groteski. – Rzeźby Syrka żyją zdaje się biologicznym życiem, przywołującym szereg emocji. Zagłębianie się w nie jest w moim odczuciu wejściem na scenę sztuki teatralnej, która jest obsadzona wieloma aktorami wyrażającymi różne cechy charakteru – pisze we wstępie do książki poświęconej pracom artysty prof. Dariusz Chojnacki.
Krośnianin znajduje inspiracje m.in. w swoim otoczeniu. – Każda rzeźba wynika z jakiegoś przeżycia. Na przykład ostatnio dostrzegłem świetny model do sportretowania w ekspedientce albo w dwóch panach, których zauważyłem kolejny raz w sklepie. To oni są bohaterami tej niedokończonej przeze mnie rzeźby – mówi i dodaje: - Doceniam w mojej sztuce i myśleniu o formie coś takiego, co przekłada się na takie zbliżenie do człowieka, który niekoniecznie musi wyglądać jak Adonis, ale musi mieć w sobie to "coś".
Niektórym rzeźbom towarzyszą łacińskie sentencje. Na przykład dama z sową na ramieniu i książką w ręce ma wyrzeźbiony napis: "Życie bez literatury jest śmiercią". Z kolei na rzeźbie przedstawiającej muzę artysty ze skrzydłami ważki przeczytamy: "W nową, zmienioną formę chcę opierać dzieło". – Wydaje mi się, że jestem zobowiązany, aby w jakiś sposób wytłumaczyć się z tego, co chcę robić. Zasugerować własne myśli – tłumaczy.
Zainspirowany sztuką wczesnochrześcijańską i bizantyjską rzeźbi też postacie świętych, starotestamentowych proroków, a nawet aniołów. – W oparciu o wiersz ks. Jana Twardowskiego wyrzeźbiłem postać "Anioła Przebudzenia". Ta praca była na zamówienie dla sportowca, który został poważnie kontuzjowany na torze żużlowym. Po wybudzeniu ze śpiączki miała mu dać odrobinę radości.
Bohaterami jego rzeźb jest też on sam i jego rodzina. Jedna z takich prac liczy sobie 49 lat. Przedstawia siedzącą kobietę i stojącego obok niej mężczyznę w kapeluszu. – To ja i moja żona. Praca jest reminiscencją stworzoną przeze mnie z okazji naszego ślubu. Prace krośnieńskiego artysty pokazywano nie tylko w Polsce, ale też w Niemczech, Francji, Austrii, Anglii, Szwajcarii, USA, Kanadzie, Japonii i Australii. Znajdują się w wielu prywatnych kolekcjach.
Każdy artysta w swojej twórczości przynajmniej raz doświadcza zwątpienia. To uczucie nie ominęło też Macieja Syrka. – Był moment, kiedy nie mogłem wziąć się do roboty. Wszystko, co robiłem i projektowałem, uważałem za niewystarczające. Niszczyłem swoje projekty.
Kiedy odnalazł sens tego, co robi? – Gdy moją rzeźbę, rzuconą na stertę złomu w manufakturze Marka Smyka i przygotowaną do przetopienia, rozpoznał nieżyjący już mistrz Władysław Kandefer, słynny rzeźbiarz z Iwonicza. Powiedział wtedy, że wszędzie może poznać moje prace.
To utwierdziło artystę w przekonaniu, że nie powinien niszczyć swoich rzeźb. - Moim zdaniem ta praca była skromna i niewarta uwagi, ale rozpoznawalna przez mistrza Władysława. Przez to stała się dla mnie ważna.
Od tego momentu artysta inaczej patrzy na swoje dokonania. - Po prostu z czasem zmienił się mój punkt widzenia. Gdy pytam, jak podsumowałby swoje 50-lecie, odpowiada: - Chcę podziękować Panu Bogu, że dziadek wręczył mi dłuto do ręki, że dane było mi żyć z tego, co wykonałem. Praca dała mi spokój i namiastkę spełnienia wobec samego siebie. Poczucie, że to, co tworzę, ma jakiś sens.
Wernisaż wystawy z okazji 50-lecia odbędzie się 20 września (piątek) o godz. 18:00. Ekspozycję będzie można podziwiać do 12 października. Szczegóły tutaj.