Ci ludzie dobrze wiedzą, że nikt nie da im więcej dlatego szantażują pracodawcę. Wynagrodzenia w sektorze państwowym są wyższe niż w prywatnym, więc ile sektor prywatny ma jeszcze obniżyć pensje pracownikom, żeby móc jeszcze bardziej dotować państwo?
Wiedzą, że idą wybory więc dla świętego spokoju może dostaną podwyżkę, tyle że zaraz rząd podniesie podatki (ukryte w czymkolwiek np. cenie prądu) albo zapożyczy się i wywoła inflację.
W normalnym państwie (niedemokratycznym) takie protesty byłyby zabronione, bo jedyny ich efekt to destabilizacja państwa. Jako, że żyjemy w demokracji to rząd wyłoży kasę na podwyżki i docisnie sektor prywatny, pracownicy sądów nie poczują żadnej różnicy w dłuższej perspektywie, a milionom ludzi z sektora prywatnego obniży się poziom życia.
Gdyby ci ludzie mieli odrobinę godności (o którą wg. nich samych walczą), to nie protestowaliby, a tym bardziej pod tak głupimi hasłami pozbawionymi sensu i treści.