Pamiętam te czasy, gdy rynek tętniał życiem. Po jarmarku do rynku wjeżdżały furmanki z końskim napędem, chłopi szli do baru pod batogiem na setkę i śledzia. Na rynku parkowały taksówki, a było ich pewnie kilka. Przystanek autobusowy był, a jakże. Kawiarnia Sewerynka, restauracje Śródmiejska i Centralna. Wszystkie stoliki zajęte. W każdej bramie melina, każdy zakamarek upchany wielodzietnymi rodzinami uciekinierów ze wschodu. Na Blichu rządziła Mela z miejskich ubikacji. Zginęła w tajemniczy sposób, sprawców nie wykryto. Nad Wisłokiem był raj dla wędkarzy. Łowili ryby tuż przy miejskich kanałach, starsi nie dopuszczali młodszych.