Azurro - sprawy się mają dokładnie jak piszesz. Lekarze zakaźnicy nie zmieniają swoich poglądów od lat. Kilka lat temu krośnieński zakaźnik na moje stwierdzenie o L-formach stwierdził, że nigdy czegoś takiego nie widział . . .
Robienie badań jeśli są objawy (rumienia być nie musi wcale) mija się w zasadzie z celem - testy działają bardzo wybiórczo, tylko na niektóre gatunki i mogą chorego/lekarza wprowadzić w błąd. No chyba, że szukamy koinfekcji.
Faktycznie kleszcze były zawsze, jednak obszar kleszczy zakarzonych obejmuje obecnie całą Polskę a kiedyś tylko suwalszczyznę (moja borelia prawdopodobnie pochodziła z tamtąd).
Spadanie z drzew to faktycznie mit. Wszystko wskazuje na to, że kleszcze chwytają się przyszłego żywiciela gdy ten otrze się o trawę, gałąź "zasiedloną" przez pajęczaka. Doświadczenie - przeciągnijmy kawałek białej tkaniny po zaroślach w naszym otoczeniu. Na pewno będą do niej przyczepione kleszcze.
Z mojego doświadczenia wynika, że przy "starej" boreliozie, krótkotrwała antybiotykoterapia jest niestkuteczna. Konieczne jest leczenie wg. metody ILADS, niestety nie uznawanej w Polsce, choć stosowanej przez kilku lekarzy (niemiłosiernie obleganych przez chorych). Pomocne są zioła wg. protokołu Buhnera.
Osobiście (osoba nigdy nie chorująca na boreliozę tego pewnie nie zrozumie) polecam po ukąszeniu kleszcza podanie antybiotyku. Straty na pewno będą mniejsze jak ewentualność zachorowania na boreliozę!