Zwierzęta giną już od rana, kiedy robię sobie kanapki z baleronem. Później szybko do roboty - srednio tygodniowo, na drodze do pracy zabijam dwa jeże i kota - jakby się umówiły i musiały przechodzić przez jezdnię, akurat za piętnaście siódma. Traw nie wypalam, bo nie mam łąki, ale gdybym miał, doliczylybym do ostatecznego rozrachunku te kilka ryjówek i piskląt bażańcich. A co!