moja córka Kasia w podobny sposób przywiozła z Bejrutu w Libanie, gdzie grała w orkiestrze - uratowaną przez siebie koteczkę Sonię. Wykarmiła ją strzykawą, bo była taka malutka, że nie umiała pić sama. Po długicha badaniach i staraniach przyleciała z nią do Polski. Leciała z przesiadką na Cyprze w Larnace. Ale koteczka dzielnia zniosła podróż i dziś po niej został mi tylko paszport i klatka w której przyleciała. Umarła na kocią białaczkę , która niestety jest chorobą nieuleczalną. Od tamtej pory - koty, są nieodłączną częścią mojego życia. Po jej śmierci zaadopptowałam dwóch braci, które mają się dobrze.