Przepraszam, ale... coś tu nie gra, nocna prohibicja załatwi problem alkoholizmu za dnia? Czy oni piją, bo jest dostępny, bo dostają taką możliwość zakupienia? A jeśli nie dostaną, to w cudowny sposób przestają pić... i problemu nie ma. To tak nie działa. Nie leczmy objawowo jak wszystko w głównym nurcie w ten sposób usiłuje się leczyć, nic z tego nie wychodzi. Procent decyduje o procentach. Alkoholizm nie bierze się z czynników zewnętrznych, to pierwsza rzecz. Z alkoholikiem ktoś musi pracować nad tym, żeby zmienił mentalność, rozwiązał konflikty wewnętrzne, zaufał sobie i ludziom. Druga rzecz, jeśli nie dostaną w sklepie osiedlowym, zdobędą inną drogą albo zakupią tam, gdzie prohibicja nie będzie obowiązywać i ktoś po to pojedzie. Zazwyczaj jedzie najbardziej przekonany o swej trzeźwości nietrzeźwy. Po trzecie w biały dzień i do 22-23 po zmroku alkohol też się leje, nie czekają z piciem do nocy. Po czwarte kiedy nie widać ich wokół bloków, w bramach, w krzakach, też piją, tylko w melinach, ukryci w mieszkaniach, nie na oczach ludzi.
Tego nie da się uciąć mówiąc, że przeszkoda zażegnana, osiedle wyczyszczone z alkoholików, kiedy zalewają swój alkoholizm w ukryciu. Ci ludzie nie widzą dla siebie przyszłości, dobrych perspektyw na rozwojowe życie, popatrzmy szerzej, nie tylko przez pryzmat swoich odczuć związanych z awanturami i flaszkami. Bo alkoholizm to nie tylko zjawisko społeczne, to też pojedynczy ludzie i ich dramaty. Traktujmy ich jak innych ludzi. Wymagamy od nich, żeby stali się tacy, jak chcemy, żeby społeczność była zdrowa, zintegrowana, jednak nikt ich nie słucha, a przecież każdy z nich to odrębna historia upadków, zaprzeszłe sprawy, wyuczona bezradność, poczucie samotności pośród tych, którzy dobrze sobie radzą w życiu. Nie zawsze pochodzący z patologii, jednak z jakiegoś powodu zepchnięci na margines.