Michał Spychalski jest instruktorem narciarstwa i pasjonatem sportów rowerowych. Od ponad 10 lat prowadzi grupę zrzeszającą miłośników jazdy na rowerach górskich i organizuje wycieczki MTB (ang. Mountain Terrain Bike) po górskich szlakach z przewodnikiem.
Podróż do Ugandy to nie jest jego pierwsza wyprawa rowerowa w najdalsze zakątki świata. O jego podróży przez Karaiby pisaliśmy tutaj.
Pomysł na to, aby połączyć poznawanie obcych krajów z akcją charytatywną narodził się dwa lata temu. Michał poznał wtedy fotografa, który na bazie zdjęć przesyłanych przez misjonarzy z Ugandy, tworzył charytatywne kalendarze.
Krośnianin postanowił zorganizować wyprawę do Afryki i samemu zebrać materiały na taki kalendarz. Dołączył do niego Bartek Frydrych, kolega ze szkolnych lat, z którym Michał często wybiera się na wycieczki rowerowe albo na narty. – Bez Bartka trudno byłoby mi sobie poradzić na tej wyprawie – mówi Michał.
Do Ugandy, państwa w środkowej Afryce nad Jeziorem Wiktorii, udali się na przełomie października i listopada tego roku. Spędzili tam tydzień. Przyświecały im dwa cele: poznanie najodleglejszych zakątków Ugandy i przygotowanie reportażu z wyprawy oraz wsparcie dzieci i młodzieży w podjęciu lub kontynuowaniu edukacji szkolnej.
W Ugandzie mieszkają głównie rodziny wielodzietne, mające nawet 8 lub 10 dzieci. – Warunki szkolne są dość trudne, a edukacja płatna na każdym poziomie, również podstawowym. Opłaca się roczne czesne, w tym za naukę i wyżywienie – mówi Michał. – Nie są to wysokie koszty, ale ugandyjskie zarobki nie pozwalają rodzicom na zapewnienie nauki wszystkim swoim dzieciom.
Szkoły w Ugandzie są dość prymitywne. Często składają się tylko z murów bez okien, klepiska i drewnianych ławek. W jednej klasie uczą się dzieci w różnym wieku. Nie ma tam podziału na roczniki.
Michał i Bartek zatrzymali się w klasztorze ojców franciszkanów w Matudze, mieście oddalonym od Kampali, stolicy Ugandy o 30 km. Było ono ich bazą wypadową na wycieczki rowerowe.
Trasy planowali na bieżąco. Były to zazwyczaj pętle, ale czasami zdarzało się, że jeden z zakonników podwoził ich do jakiegoś miejsca pikapem, z którego już na rowerach jechali do Matuggi.
Każdego dnia wracali do klasztoru przed godz. 19:00, gdyż w Ugandzie o tej porze zaczyna się godzina policyjna. Jak mówią podróżnicy, miejscowi nie przejmowali się zakazem poruszania, bo wieczorami ulice, bazary i targi wciąż tętniły życiem.
Dziennie pokonywali około 70 km po rdzawych nawierzchniach. – Drogi często przechodziły w wąskie, kręte, górskie ścieżki. W trakcie jednej z wypraw złapał nas deszcz. Drogi zaczęły namakać i przemieniać się w bagno. Roweru z tej gliny do tej pory nie mogę doczyścić – mówi Michał.
W trakcie wypraw był też czas na to, aby się zatrzymać i cieszyć podróżą. Dla miejscowych Michał i Bartek okazali się pewnego rodzaju atrakcją. - W pierwszy dzień trafiliśmy na party przed domem. Było tam kilkanaście osób, a największe zainteresowanie wzbudziło wśród nich to, że na rękach rosną nam włosy. Zaskoczone panie piszczały, głaskały nas po przedramionach. Była to dla nas dziwna sytuacja – wspominają.
Kampala, stolica Ugandy, to pagórkowata metropolia, zakorkowana i brudna, ale też najlepiej rozwinięta,
aż 80% ludności Ugandy nie ma stałej umowy o pracę. Utrzymują się głównie z tego, co wyhodują lub sprzedadzą,
80-90% mieszkańców Ugandy to chrześcijanie, jest tam dużo kościołów, ale praktycznie nie ma cmentarzy. Zmarłych chowa się przy domach,
sporo mieszkańców Ugandy posługuje się językiem angielskim, dlatego Michałowi i Bartkowi łatwo było się porozumieć z miejscowymi,
bardzo dobrze funkcjonuje tam sieć komórkowa i Internet. Miejscowi mają swoje telefony komórkowe, ale zazwyczaj są to stare egzemplarze z małymi ekranami,
nad Jeziorem Wiktorii znajdują się slumsy,
w Ugandzie popularne są taksówki motorowe, które przewożą ludzi z miejscowości do miejscowości,
ciekawym miejscem jest pałac króla Ugandy. Jest on połączony z aleją, przy której znajdują się pomniki wszystkich ugandyjskich plemion. Aleja prowadzi do budynku, w którym król przyjmuje interesantów
Za każdym razem, gdy się zatrzymywali, wokół nich zbierało się mnóstwo ludzi, którzy robili sobie z nimi zdjęcia. Ludzie byli do nich pozytywnie nastawieni i pomocni. – Raz złapaliśmy gumę, a pompki przestały działać. Przejeżdżający tubylcy zatrzymali się i zaoferowali pomoc. Szybko przywieźli nam pompkę z innej wioski.
- W Afryce brakuje wielu rzeczy, często podstawowych. Na przykład w Ugandzie wielu mieszkańców nie ma bieżącej wody. To dzieci codziennie idą do lokalnej studni i ją przynoszą. Widząc takie rzeczy, doceniam to, że żyję w Polsce – mówi Michał.
Kalendarze z Misją powstały w dwóch formatach: poziomym i pionowym. Kosztują 40 zł. Można je kupić m.in. na Allegro lub zamówić przez fanpage’a klubu rowerowego. Dochód ze sprzedaży zostanie przeznaczony na edukację szkolną dzieci i młodzieży za pośrednictwem Misji w Matudze.
Michał i Bartek już planują kolejne charytatywne wyprawy.