Przypomnijmy. Krośnianka znana jako Yuska (czyt. Juszka) w ubiegłym roku mieszkała w Gambii. Tam uratowała 3 kilkudniowe koty. Jesienią wróciła do Polski i stąd słała pieniądze na pomoc zwierzętom. Pokarm i opieka weterynaryjna są jednak w Gambii zbyt drogie, dlatego Yuska postanowiła, że swoje "dzieci" przywiezie do Polski.
Historia Ani (bo tak naprawdę ma na imię) i jej kotów poruszyła serca Czytelników portalu – czytaj tutaj. Postanowiliśmy jej pomóc i towarzyszyć w podróży.
Operację transportu nazwaliśmy "Mus mus". Mus w języku wolof (jeden z języków używanych w Gambii) znaczy kot lub mądry. Mus mus w Afryce to zawołanie do kotów, podobne jak polskie kici kici.
Przygotowania do operacji trwały niemal pół roku.
Aby koty mogły opuścić Gambię, Yuska musiała zdobyć cały plik dokumentów. Dwa rudzielce: Mietek i Zbynia oraz czarny Tadek musiały zostać odrobaczone i wyleczone. Próbki ich krwi zostały przebadane w jednym z europejskich laboratoriów. Sprawami tymi zajmował się obecny na miejscu weterynarz, z pochodzenia Holender, dlatego łatwiej mu było "ogarnąć" europejskie procedury.
Koty zostały także zaczipowane, dostały paszporty i specjalną zgodę gambijskiego ministerstwa rolnictwa na opuszczenie kraju.
Yuska zdecydowała, że "musmuski" najlepiej będzie przetransportować bezpośrednim lotem czarterowym z Gambii do Warszawy. Takie przeloty realizuje niewielka linia lotnicza Small Planet Airlines dla polskich biur podróży, które oferują wycieczki do Gambii.
Uzgodnienia i negocjacje z przewoźnikiem trwały kilka dni. Pomagała w tym obsługa Polskiego Biura Podróży w Krośnie (ul. Blich). Ostatecznie linie zgodziły się na przewóz trzech kotów, ale w dwóch klatkach o konkretnych wymiarach, tak aby mogły one wejść pod fotel pasażerów. Yuska wypożyczyła więc odpowiednie klatki z krośnieńskiej kociarni.
Z Warszawy do Gambii wylecieliśmy 16 marca.
Czuję się, jakbym jechała PKS-em do Jasła, a nie do dalekiej Gambii. Znam część pasażerów, a Gambia jest dla mnie trzecim domem
– mówiła Yuska. Drugi jej "dom" to Finlandia. Mieszkała tam 3 lata.
W pewnym momencie, na pokładzie samolotu do Yuski podszedł mężczyzna, jak się później okazało Polak z USA: - Czy to ty jesteś tą Yuską? Czytałem Twoje wpisy o Libanie. Miło mi cię poznać! Yuska od kilku lat prowadzi fanpage podróżniczy na Facebooku: Komu w drogę, temu karton
Gambia to niewielki, 2-milionowy kraj na zachodzie Afryki. Dopiero od kilkunastu miesięcy Gambijczycy cieszą się polityczną i gospodarczą wolnością, bo wcześniej przez 22 lata krajem rządził dyktator. Obecnie Gambia jest traktowana przez Chiny i Unię Europejską jako kraj z największym potencjałem rozwojowym w Afryce.
Kraj nad Oceanem Atlantyckim nazywany jest Smile Coast ("Uśmiechnięte Wybrzeże"). Nie bez powodu - ludzie są tu przyjaźni i uśmiechnięci, a współczynnik bezpieczeństwa jest jednym z najwyższych na świecie.
Yuska naprawdę zna Gambię jak własną kieszeń. Wiedziała jak się poruszać, gdzie jeść, na co uważać i co mówić: – Jerejef (czyt. dżeredżef) – dziękowała tubylcom w ich języku. Ale Gambia jest byłą kolonią brytyjską, dlatego bez problemu można się tam też komunikować w języku angielskim.
Oprócz zwiedzania okolicy zajmujemy się przygotowaniem kotów do lotu do Polski. Ostatnie badania, dodatkowe dokumenty i pieczątki... Na kilkanaście godzin przed lotem zwierzęta przechodzą na dietę. Weterynarz aplikuje kotom środki, które mają wywołać senność na czas podróży.
Na lotnisko pod Banjul (stolica Gambii) przyjechaliśmy 3 godziny przed wylotem. Wydawało się, że to nadto czasu, aby odprawić się z kotami. Czasu starczyło na styk.
Pech chciał, że w tym samym czasie do odprawy stawili się wszyscy turyści z polskich biur podróży, którzy mieli lecieć tym samym samolotem. – Jakie to zwierzątka? – pytali zainteresowani.
Wy naprawdę przewozicie do Polski zwykłe domowe koty?
Przez obsługę lotniska byliśmy traktowani tak, jakbyśmy lecieli z małymi dziećmi. Jeden z oficerów bezpieczeństwa lotniska od razu zaproponował, byśmy do odprawy stawili się poza kolejką. Odprawa bagaży, analiza dokumentów, opłata dla linii za transport zwierząt i odpowiedzi na szereg pytań - to wszystko zajęło co najmniej 2 godziny.
W głośnikach słychać już było wezwanie do samolotu, a tymczasem czekała nas jeszcze kontrola bezpieczeństwa. Służby ponownie sprawdziły dokumenty i klatki, w których koty były przewożone. Ten etap trwał kolejne pół godziny. W wielkim stresie i pośpiechu wsiedliśmy do autobusu, który zawozi pasażerów do samolotu. Jechaliśmy w nim jako jedyni. – To ostatni moment – uspokoił nas Gambijczyk w autobusie, przyjaźnie uśmiechając się na widok kotów. Całe lotnisko żyło naszą operacją "Mus mus".
Wchodząc po schodach do samolotu wydawało się nam, że to już koniec problemów. "Włożymy klatki pod fotele, wygodnie usiądziemy i w spokoju dotrzemy do Warszawy" – myśleliśmy głośno. Myliliśmy się.
Wszyscy pasażerowie siedzieli już na swoich miejscach. Nasze miejscówki znajdowały się mniej więcej w 3/4 długości pokładu. Tam okazało się, że klatki nie wejdą pod fotele. W dodatku, na wieść, że wieziemy koty oburzyło się kilkoro polskich turystów.
– Koty w samolocie?! Nie do pomyślenia!
– komentowała jedna z kobiet wracających z urlopu w Gambii. – Proszę panią! – zwróciła się inna do stewardessy. – Jestem alergiczką, proszę zobaczyć ile mam leków. A alergen kotów jest jednym z najsilniejszych – alarmowała. - Może powinny lecieć w luku bagażowym? – zaproponował ktoś inny. – Tam jest ujemna temperatura – wyjaśniła obsługa samolotu.
Sytuacja stawała się beznadziejna. Kilka osób nie chciało siedzieć w pobliżu zwierząt. Pat przedłużał się, ale na szczęście stewardessy w porozumieniu z kapitanem samolotu rozwiązały problem. Udało się zamienić miejscami z innymi pasażerami.
Większość z nich z podziwem patrzyła na upór młodej krośnianki, bo jej historia była już wszystkim dobrze znana. – Niesamowita dziewczyna. Co za siła miłości – komentowali głośno.
- Nie ma czegoś takiego jak alergia na sierść kotów – wyjaśniała mi później Yuska. – Można mieć alergię na ślinę kota, ale musiałby on biegać po całym pokładzie, żeby mieć z nią kontakt.
Ostatecznie siedzieliśmy w tylnej części samolotu. Klatki z kotami wsunęliśmy pomiędzy fotele, tak, aby położyć na nie nogi. Nie była to za wygodna pozycja, ale wśród wszystkich wyzwań, był to najmniejszy problem.
Przez 9 godzin lotu koty były bardzo spokojne i ciche, przelot zniosły bez problemu. Właściwie nikt nie wiedziałby, że przewozimy zwierzęta, gdyby nie początkowe zamieszanie z turystami.
Na Okęciu brzmiała muzyka Chopina, patrona lotniska. W tych miłych okolicznościach dwoje funkcjonariuszy służby celnej przeglądnęło dokumenty i obejrzało koty – cała procedura kontroli trwała nie dłużej jak kilka minut.
Na lotnisku spotkała nas jeszcze jedna niespodzianka. Wraz z kilkunastoosobową grupą osób czekaliśmy na odbiór ostatnich bagaży. W pewnym momencie ktoś przekazał informację, że bagaże nie wyleciały z Gambii i przylecą za tydzień, kolejnym lotem. W naszych głowach pojawiła się już wizja transportu kotów autobusem. W jednej z walizek zostawiliśmy bowiem klucze do samochodu, którym mieliśmy wracać do Krosna.
Część pasażerów zaczęła już składać reklamację, gdy nagle taśma transportująca bagaż ponownie ruszyła, a naszym oczom ukazały się wszystkie pozostałe torby.
W aucie koty nakarmiliśmy i napoiliśmy. W pojeździe miały też do dyspozycji kuwetę ze żwirem. Do Krosna dotarliśmy po kolejnych 6 godzinach jazdy z przerwami.
Koty już powoli zaaklimatyzowały się. Na początku dziwiły się na widok śniegu – to zjawisko było dla nich obce. Ale na pierwszy spacer po mieście przyjdzie czas wtedy, gdy temperatury wzrosną do kilkunastu stopni.
- Wiele osób nie rozumie mojego postępowania. Sugerowali mi - weź sobie tutejsze koty, po co tyle pieniędzy wydawać? Ale to są moje koty, ja je czuję, a one mnie. To jak z dziećmi. Tymczasem większość ludzi nie ma empatii, potrafi tylko liczyć kasę – tak 24-letnia Yuska kwituje niektóre komentarze, które pojawiają się na jej temat. Przypomina też cytat z powieści "Mały Książę":
Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś
Czytaj też: