
Posłuchaj audycji na ten temat:
To był niezwykły obrazek w ponurej rzeczywistości Polski lat 80. XX wieku. Kraj pogrążony w kryzysie po stanie wojennym, zmagający się z zapaścią gospodarczą i powszechnym brakiem zaufania do instytucji, szukał alternatywy. W tę pustkę wkroczył Stanisław Nardelli, stając się jedną z najbarwniejszych postaci dekady. Jego zbiorowe seanse bioenergoterapeutyczne na stadionach przyciągały dziesiątki tysięcy ludzi.
Wydarzenie w Krośnie, które odbyło się w sobotę, 23 kwietnia 1983 roku, było tego doskonałym przykładem.
Spotkanie publiczności ze Stanisławem Nardellim odbywało się na stadionie Karpat, wówczas przy ul. Armii Ludowej, obecnie Legionów. Głównym organizatorem wydarzenia był Społeczny Komitet Organizacyjny przy Krośnieńskich Hutach Szkła.
Z zapowiedzi w gazecie "Nowiny" z 22 kwietnia 1983 wiemy, że odbyły się 3 seanse: o godz. 14:00 i 16:00 dla dorosłych, a o 18:00 dla dzieci.
Skala przedsięwzięcia przerosła najśmielsze oczekiwania. Jak relacjonowała Michalina Nowak na łamach tygodnika "Podkarpacie" z 5 maja 1983 roku, miasto zostało praktycznie sparaliżowane.
Funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej kierowali ruchem już od ronda przy ul. Lwowskiej. Zamknięte dla ruchu były takie ulice jak: Staszica, Wisłocza i Armii Ludowej (obecnie Legionów). Główne parkingi zlokalizowano na ul. Marksa (obecnie Paderewskiego), Bursaki i Okrzei.
Nie tylko parkingi, ale także pobocza i okoliczne uliczki wypełniły się samochodami i furmankami, które przywiozły ze wsi osoby niezdolne do samodzielnego poruszania się. Ludzie koczowali na skwerach i ławkach.
Na stadion można było wejść na godzinę przed seansami. Wejście główne przeznaczone było dla osób z niepełnosprawnościami, dla pozostałych przeznaczona była brama od strony obecnej targowicy. Wejść mogli tylko posiadacze biletów. Rozprowadzane było one głównie przez zakłady pracy.
Na samej murawie stadionu Karpat przy ul. Legionów widok był ponoć poruszający. Zbudowano specjalne podwyższenie z desek dla najciężej chorych, leżących na noszach. Obok ustawiono rzędy krzeseł i sektory dla osób na wózkach inwalidzkich. Dziennikarka "Podkarpacia" pisała wprost: Wszelka szpetota, nieszczęście, starość, tragedia i ból na co dzień skrywane wstydliwie, tłumione. Dużo ich po szpitalnych salach, zakładach specjalnych, zaciemnionych alkowach. Tu szczególnie dużo. Za dużo, żeby opisać...
Po latach, skalę wydarzenia wspomina na Facebooku jeden z uczestników, Norek Foad:
- Byłem tam jako dziecko, pamiętam jedynie, że wszyscy w pewnym momencie musieli trzymać się za ręce, pamiętam też, że byli ludzie przynoszeni na noszach, przyjeżdżali wózkami inwalidzkimi. Nie byłem świadkiem uzdrowienia niestety, ale słyszałem wtedy głosy, że ktoś, kogo przynieśli na noszach, wstał na nogi i wrócił do domu pieszo.
Metoda Nardellego polegała na tworzeniu tzw. łańcuchów energetycznych. W kluczowym momencie seansu tysiące ludzi na stadionie chwytało się za ręce, tworząc gigantyczny obwód, przez który bioenergoterapeuta miał "emitować" swoją energię.
W trakcie seansu pielęgniarki i służby medyczne relacjonowały przez głośniki reakcje uczestników: mrowienie, przyspieszone bicie serca, uczucie gorąca, a także przypadki omdleń.
To, co z daleka wyglądało na mistyczny rytuał, z bliska było często chaotycznym przeżyciem. Wspomina o tym Katarzyna Drużba:
- Trzymałam za rękę babcię i jakąś obcą osobę z drugiej strony. Podobno przez te ręce miał przejść "prąd". I doszedł do kobiety po mojej prawej stronie - zemdlała i upadła. Niektórzy ludzie chcieli jej pomóc i ją podnieść, a inni krzyczeli, żeby nie przerywać łańcucha. Cyrk.
Uczucie "mrowienia" potwierdza Krzysztof Jaworski:
- Uczestniczyłem w tym seansie. W sumie nic mi nie dolegało, byłem wtedy młody i zdrowy. Czułem wyraźne mrowienie w rękach, a później miałem zawroty głowy.
Atmosferę chaosu i zbiorowej sugestii oddaje relacja Janusza Kołodzieja:
- Byłem, ktoś tam wrzasnął, że może chodzić, a ktoś inny zasłabł i tyle. Na mnie raczej wrażenia nie zrobiło, jedynie złość ze swojej głupoty i straconego dnia.
A jakie były skutki? Tu relacje świadków, zarówno te zbierane współcześnie, jak i te z 1983 roku, są skrajnie rozbieżne - od opisu cudu po głębokie rozczarowanie.
Z jednej strony mamy relacje o niewytłumaczalnych uzdrowieniach. "Podkarpacie" wymieniało konkretne przypadki:
Najsilniejsze świadectwo pochodzi od Krystyny Gancarz, która po latach opisała ten dzień jako przełom w swoim życiu:
- Jako młoda kobieta byłam bardzo cierpiąca. Poszłam na stadion z mężem i sąsiadami. (...) Wyszłam bez bólu, lekko oszołomiona. Sąsiad idący z nami powiedział: "pani Krystyno, gdybym pani nie znał, powiedziałbym, że pani jest pijana".
Minęły lata, ból nie powraca, mimo mojego wieku czujĘ się dobrze i często wspominam tego Człowieka i ten Wielki Dzień dla mnie.
Z drugiej strony, dla wielu uczestników seans był bolesnym rozczarowaniem i widowiskiem żerującym na ludzkiej naiwności. Mieczysław Piękoś wspomina:
- Ja byłem 2 razy, raz w tłumie, na murawie boiska i nic nie odczułem. Natomiast drugi raz byłem na głównej trybunie. I tego widoku nie zapomnę do końca życia. Przed trybuną ustawieni, a właściwie leżeli na łóżkach polowych, na wózkach inwalidzkich ludzie z wielką nadzieją na cud. Ale po seansie zostali oszukani. I ten widok oczu zawiedzonych i wywożonych do domów z powrotem był straszny. Jedynym wnioskiem z tego teatru była myśl i morał, że taki ogrom ludzi niepełnosprawnych jest w naszych domach.
Wtóruje mu Krystyna Orzechowska:
- Byłam z mamą, ale niestety nic nie czułam. Wtedy trzymaliśmy się za ręce. To był cyrk. Chorym ludziom wszystko można wmówić, że im pomoże.
Seans w Krośnie stał się też areną ostrego konfliktu. Jak donosiła prasa z 1983 roku, lekarze z Krosna w większości odmówili jakiejkolwiek współpracy, oceniając praktykę Nardellego jako "szarlatanerię".
Dziennikarka "Podkarpacia" zauważyła jednak, że "pacjent sam wybrał, co dla niego lepsze": Coraz więcej było dowodów na to, że wyczucie choroby, jej umiejscowienie jest u "szarlatanów" na ogół bardzo trafne. Że w przeciwieństwie do medyków, nie zrutynizowali się, nie zbiurokratyzowali, nie "uzbroili" w zaświadczenia, statystyki i podkładki, w system numerkowania pacjentów i ich chorób.
Ten spór był odbiciem głębszego kryzysu zaufania do niewydolnej, odhumanizowanej państwowej służby zdrowia.
Ale - według relacji z gazety - asystent Nardellego podkreślał przez mikrofon: Bioenergoterapia tylko wspomaga medycynę, o leczeniu decydować jednak musi lekarz, tylko on może podjąć decyzję o odstawieniu tabletek, zastrzyków. Z racji udziału w seansie bioenergetycznym, nie wolno rezygnować z normalnego leczenia.
Dzień po wizycie w Krośnie, Nardelli wraz ze swoimi współpracownikami pojechał do Rzeszowa. Z relacji w gazecie "Nowiny" dowiadujemy się, że spotkał się z przedstawicielami tamtejszego środowiska lekarskiego.
Niejaki dr Dżonszcz, przewodniczący komisji lekarskiej nadzorującej wydarzenie, miał poinformować, że efekty sensów w Krośnie były "zaskakująco dobre". Komisja oficjalnie zarejestrowała 54 przypadki natychmiastowej poprawy zdrowia.
Choć mogło wydawać się to niewielką liczbą w tak ogromnym tłumie, była to największa odnotowana poprawa w porównaniu do wszystkich poprzednich zbiorowych seansów w Polsce. Najczęściej poprawę zgłaszały osoby ze schorzeniami narządów ruchu (reumatyzm, zwyrodnienia, przykurcze) oraz narządów zmysłów.
Największe poruszenie wywołały jednak relacje dotyczące dzieci. Komisja przytoczyła przykład 13-letniego Piotra, który nosił szkła o mocy około 5 dioptrii i bez nich nie widział druku. Po zabiegu miał "doskonale czytać drobny druk gazetowy".
Drugi, jeszcze bardziej poruszający przypadek, dotyczył 8-letniego chłopca z Komańczy, który z powodu przykurczu kolan (stałe zgięcie 15-20 stopni) przez trzy lata chodził wyłącznie na palcach. Dzień po seansie dziecko zaczęło chodzić swobodnie, stawiając całą stopę, a ruchomość w stawach wróciła.
Na sali odtworzono nagranie rozmowy z matką chłopca. Kobieta, płacząc, mówiła: "Czy pani wierzyła w możliwość poprawy? Chciałam, ale czy aż tak bardzo wierzyłam? Nie wiem, naprawdę nie wiem".
O ile oficjalna medycyna była sceptyczna, o tyle fenomen uzdrowicieli był z uwagą traktowany przez część hierarchów Kościoła katolickiego. Jak wynika z analiz Polskiej Akademii Nauk, sam Stanisław Nardelli w maju 1982 roku został przyjęty przez biskupa opolskiego Alfonsa Nossola, a wizytę poprzedziła msza święta w jego intencji z udziałem 21 księży. Następnie Nardelli prowadził wykłady dla profesorów seminarium duchownego i kleryków.
Co ciekawe, mimo oporu lokalnych lekarzy, w organizację i zabezpieczenie seansu aktywnie włączyły się państwowe instytucje, w tym Milicja Obywatelska, co historycy tłumaczą dziś pragmatyzmem władzy, która wolała dać ludziom "wentyl bezpieczeństwa" niż ryzykować niekontrolowane wybuchy frustracji.
Jeszcze tego samego roku, 8 września 1983, podczas uroczystej sesji Miejskiej Rady Narodowej (odpowiednik Rady Miasta w PRL-u), przyznano Stanisławowi Nardellemu tytuł "Honorowego obywatela miasta Krosna". Było to podziękowanie władz za "zasługi dla miasta", a uroczystość odbywała się z okazji Dni Krosna (tym samym tytułem uhonorowano także tego dnia Zofię Gomułkę, wdowę po towarzyszu Władysławie Gomułce, pierwszym sekretarzu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej).
Fenomen Stanisława Nardellego zakończył się nagle. Zmarł 1 lipca 1985 roku w wieku zaledwie 57 lat, w szczytowym momencie popularności. Był to paradoksalny los "uzdrowiciela, który nie uzdrowił siebie".
Dziś, z perspektywy czasu, jego działalność można oceniać jako złożone zjawisko społeczno-kulturowe. Był odpowiedzią na głęboką potrzebę nadziei, wspólnoty i cudu w czasach beznadziei. A jego seans na stadionie Karpat pozostaje jednym z najbardziej niezwykłych, choć zapomnianych, rozdziałów w powojennej historii Krosna - dniem, w którym całe miasto, choć na chwilę, uwierzyło w niemożliwe.
Jesli ktoś z naszych Czytelników posiada zdjęcia z tamtego wydarzenia - prosimy o kontakt: redakcja@krosno24.pl