Monikę Urbanek od zawsze ciągnęło do Afryki. Jako nastolatka marzyła o odwiedzeniu tego kontynentu. Swoje marzenie spełniła wiele lat później – po wakacjach na Zanzibarze zdecydowała się na samotną wyprawę do Tanzanii.
- Przez długi czas śledziłam na Facebooku profil Dawida, buddyjskiego mnicha, który jako wolontariusz pracował w tym afrykańskim państwie w katolickim ośrodku dla chłopców z biednych rodzin. W końcu do niego napisałam i postanowiłam go odwiedzić – wspomina krośnianka.
Na początku była nastawiona przede wszystkim na rozwój duchowy polegający na medytacjach i wyciszeniu. Nawet nie sądziła, jak bardzo rzeczywistość zweryfikuje jej plany.
Wizę dostała na trzy miesiące, ale bilet na samolot kupiła w jedną stronę. Nie wiedziała, ile wytrzyma w afrykańskich warunkach. Swoją podróż życia zorganizowała w tydzień. Poleciała bez dobrej znajomości angielskiego, zalecanych szczepień, bez najbliższych, do człowieka, którego znała tylko z Internetu.
Na pierwszą przygodę nie trzeba było długo czekać. Po wylądowaniu w Dar es Salaam, największym mieście Tanzanii, okazało się, że jej bagaż zaginął. – Nie miałam nic, ani ubrań na przebranie, ani szczoteczki do zębów. Na szczęście czekał na mnie Dawid, a bagaż odnalazł się po kilku dniach.
Celem ich podróży była Kigoma, miasteczko położone ponad 1200 km od Dar es Salaam. To tam znajduje się schronisko dla chłopców prowadzone przez katolickich braci. – Na miejsce dotarliśmy pociągiem, który chyba pamięta jeszcze czasy II wojny światowej. Był spóźniony dwie godziny, a cała podróż trwała ok. 1,5 dnia.
W końcu dotarli do schroniska w Kigomie. Pierwsze dni dla przyzwyczajonej do zupełnie innych warunków życia Moniki były nieco szokujące. Nie spodziewała się aż tak ogromnej przepaści gospodarczej, społecznej i kulturowej. Krośnianka zamieszkała w pokoju, który odstąpił jej Dawid. Pomieszczenie było w miarę wyremontowane i przylegała do niego łazienka.
- Miałam prysznic, ale nie zawsze była woda. Często brakowało też prądu. Po moim pokoju chodziły szczury, na które reagowałam krzykiem. Na początku spałam dość niespokojnie, bo ciągle nasłuchiwałam tych gryzoni. Wszyscy śmiali się ze mnie, bo byli przyzwyczajeni do ich spacerów.
Schronisko kierowane przez brata Venance pomaga chłopcom z najbiedniejszych rodzin w zapewnieniu dachu nad głową, pożywienia i dostępu do edukacji. Łącznie jest to ok. 30 osób, w tym niepełnosprawni i starsi. Chłopcy uczą się w liceum, niektórzy studiują. Gdy się usamodzielniają, brat bierze kolejne dzieci na wychowanie.
Żyją bardzo skromnie. - Na śniadania nigdy nie starczało budżetu, a na obiad każdego dnia serwowano ryż z fasolą. Na kolację było ugali, czyli mąka kukurydziana z wodą i czasami małe rybki o nazwie daga – opisuje Monika. W weekendy w ośrodku przygotowywano też obiady dla dzieci ulicy. – Posiłki wydawaliśmy ok. 13:00-14:00, a oni potrafili stać w kolejce od 6:00 rano. Zdarzało się, że bili się o łyżkę ryżu.
Krośnianka starała się pomóc nie tylko dzieciom z ośrodka, ale też tym mieszkającym na ulicy. Spędzała z nimi czas, uczyła, bawiła. Od czasu do czasu kupowała dla nich jedzenie albo opłacała obiad na mieście. Płaciła im też za fryzjera, szkolne przybory i zabierała na spacery po plaży. – To była dla nich niesamowita radość.
Razem z poznaną w Kigomie znajomą wyremontowała kaplicę na terenie ośrodka, łazienki, kuchnię. Rozpoczęły też prace przy pokojach dla wolontariuszy. Krośnianka wędrowała również po wioskach i szukała chorych dzieci. Zabierała je do lekarza, kupowała lekarstwa, a później odwoziła do rodziny.
Miały być tylko medytacje, skończyło się na pełnoetatowym wolontariacie. – Bardzo zżyłam się z dziećmi. To one nauczyły mnie, jak cieszyć się chwilą, doceniać małe rzeczy i odnajdywać szczęście w prostocie. Myślami wciąż jestem przy nich.
Życie w Kigomie nie należy do najłatwiejszych. Jest to jeden z biedniejszych regionów Tanzanii. Pierwszy raz w życiu Monika widziała tyle bezdomnych dzieci i osób z niepełnosprawnościami.
- Jeśli ktoś złamie tam nogę, nie idzie do lekarza, ale czeka aż się sama zrośnie. Europejczycy płacą w Tanzanii za usługi medyczne i lekarstwa śmieszne pieniądze, ale dla Tanzańczyków opieka lekarska to coś nieosiągalnego. Zdarza się, że cała wioska składa się na wizytę u specjalisty. Często też leczą się starodawnymi metodami u szamanów – opisuje.
Profilaktyka zdrowotna nie istnieje, a statystyki zakażeń HIV są wysokie. – Pod opieką mieliśmy zakażoną dziewczynkę. Matka wyrzuciła ją na ulicę, aby zarabiała własnym ciałem na swoje utrzymanie. Kupowaliśmy jej leki i tłumaczyliśmy, że jeżeli będzie je brała, to będzie żyła.
W trudnej sytuacji są przede wszystkim kobiety i dzieci. - Są często porzucane przez mężczyzn. Kobieta zrobi wszystko, aby przeżyć, dzieci są na dalszym planie. Jeśli jej nowy partner nie będzie ich chciał, ona rozdaje je po rodzinie lub wyrzuca z domu. Dzieci śpią więc na ulicach, dworcach, między grobami, tworzą swoje bazy i żyją w grupie, aby było im raźniej.
Życie tutaj jest dość drogie. - Zarobki wynoszą 200-300 zł miesięcznie, a kilogram ryżu kosztuje 3 zł. Ceny są więc nieadekwatne do płac. Co ludzie wyhodują na polu, tym się żywią. Generalnie stać ich tylko na jeden posiłek dziennie. Warunki są tak trudne, że nic się tam nie marnuje. Jeśli ktoś nie zjadł swojego posiłku, to ktoś inny za niego kończył.
Mimo to Tanzańczycy są życzliwi i potrafią się dzielić tym, co mają. - Cieszą się z rzeczy, nad którymi my się nie zastanawiamy. Na przykład z posiłku, wspólnie spędzonego czasu, z tego, że mają się w co ubrać.
Dzięki swojej podróży krośnianka inaczej teraz podchodzi do wydawania pieniędzy. – Na przykład zawsze dużo gotowałam i później sporo musiałam wyrzucać. Po pobycie w Afryce zmieniłam swoje podejście i staram się robić tak, aby jak najmniej marnować jedzenia.
Dla Moniki czteromiesięczny pobyt w Tanzanii był lekcją życia. – Po powrocie do Polski ciągle się zastanawiałam, jak im pomagać na odległość. Stąd pomysł na fundację. "Make Me Smile" jest na początku swojej działalności. W jej prowadzeniu Monice pomagają mąż i trzy znajome. - To tak, jakbyśmy rozwijali firmę od zera. Potrzeba czasu i pracy.
Na razie przez stronę fundacji można wpłacać tzw. cegiełki, np. na leki czy posiłki. W przyszłości Monika chciałaby wydzierżawić od władz Tanzanii kawałek działki. Marzy, żeby wybudować na nim dom dziecka i posłać jego wychowanków do normalnej szkoły.
Pragnie też rozwijać wolontariat. Wolontariuszom może zapewnić dach nad głową i miskę ryżu, ale resztę kosztów muszą ponieść sami. - Chodzi mi o osoby, które mogą coś wnieść w tę społeczność, np. pouczą dzieci angielskiego lub zorganizują warsztaty tańca.
Fundacja nie ogranicza się tylko do pomocy Tanzańczykom. – Staramy się robić też coś dobrego tutaj, w Polsce. Stąd akcja pomocy powodzianom. Chciałabym też w Krośnie zrealizować kilka fajnych pomysłów.
Działalność Fundacji możecie śledzić na stronie: Make Me Smile, Facebook’u, Tik Toku i Instagramie.