Krośnianka Joanna Longawa przez 15 lat mieszkała we Włoszech, a od trzech żyje w Peru. Swoją karierę zawodową związała z kulturą i dziennikarstwem. Dla magazynu "Trendy Art of Living" i innych czasopism przeprowadziła wywiady z wieloma znanymi artystami, pisarzami oraz filmowcami.
Jako manager artystyczny realizuje wiele kulturalnych projektów, które promują młodych artystów. Sama też spełnia swoje marzenia: prowadzi kanał na YouTubie JL Interviews TV América, napisała książkę w języku włoskim i hiszpańskim "Dowody na istnienie" oraz jako redaktor naczelny pracuje nad luksusowym magazynem dla polskich emigrantów "Serendipia".
Często przyjeżdżasz do Krosna?
- Mieszka tutaj mój tato, więc staram się przyjeżdżać przynajmniej raz w roku. Gdy mieszkałam w Rzymie, bywałam częściej. Teraz jest to niemożliwe ze względu na odległość i koszty z tym związane. Za to staram się, aby moje pobyty były dłuższe. Na przykład cały czerwiec spędziłam w Krośnie.
Zanim znalazłaś się w Peru, przez 15 lat mieszkałaś we Włoszech. Wyemigrowałaś tam jako bardzo młoda dziewczyna. Co tobą kierowało?
- To była miłość i fascynacja Włochami. W liceum sama uczyłam się języka włoskiego. Pamiętam, że na ścianie w swoim pokoju powiesiłam mapę tego państwa. Później okazało się, że mam włoskie korzenie. Podobno dziadek mojego dziadka był Włochem, a nazwisko "Longawa" pochodzi z łacińskiego "longevo", czyli "długowieczny". Nic więc dziwnego, że Włochy noszę w sercu. Uwielbiam włoską historię i architekturę. To piękny kraj z uśmiechniętymi, otwartymi ludźmi. Taki raj na ziemi.
Nie pojechałaś do rodziny czy znajomych, ale zostałaś rzucona na głęboką wodę. Jak sobie poradziłaś bez pracy, nie znając ludzi?
- Początki były trudne, bo nie miał mi kto pomóc, ale mam tę zaletę, że łatwo nawiązuję kontakty. Pracy szukałam dość długo. Gdy zrezygnowana miałam wracać do Polski – kupiłam nawet bilet powrotny - okazało się, że dostałam posadę w urzędzie. Dzięki temu miałam zapewnione środki do życia, a w wolnym czasie mogłam rozwijać się w dziennikarstwie. Później stało się ono moim głównym zajęciem.
Pisałaś m.in. dla magazynu "Trendy Art of Living", którego działalność jest zawieszona od kilku lat.
- To z powodu pandemii i wywołanym nią kryzysem. Nie wiem, czy jeszcze ten magazyn powróci, ale pracę dla niego wspominam bardzo dobrze. Przeprowadziłam dla niego wiele interesujących wywiadów ze sławnymi pisarzami, artystami czy osobami filmu. Prowadziłam też korespondencję z Rzymu, w której opisywałam najnowsze informacje ze stolicy Włoch.
Krzysztof Zanussi, Katarzyna Bonda, Jo Nesbø, Federico Moccia… Długo można by wymieniać twoich rozmówców. Którą z tych rozmów wspominasz najmilej?
- Chyba z reżyserem Krzysztofem Zanussim. Rozmawialiśmy w kawiarni w Muzeum Kapitolińskim. My dwoje i ta cała, włoska sceneria, to było niesamowite przeżycie. Przeprowadziłam też wywiad z nieżyjącą już Liną Wertmüller, która jako pierwsza kobieta była nominowana do Oskara za reżyserię. To z kolei była trudna rozmowa, bo Lina nie była łatwą rozmówczynią. Pozostały emocje i wspomnienia. Przez telefon przeprowadzałam wywiad z Jo Nesbø, moim ulubionym autorem kryminałów, którego książki wręcz pochłaniałam. Było trochę nerwów, ale Jo okazał się cudownym człowiekiem.
Są osoby, z którymi chciałabyś jeszcze porozmawiać?
- Na pewno. Po tym jak "Trendy Art of Living" przestał się ukazywać, czuję niedosyt, bo przeprowadziłam wywiady, które nie zostały opublikowane. Jednym z nich jest rozmowa z Eike Schmidtem, dyrektorem Galerii Uffizi we Florencji. To jest niesamowity człowiek, Niemiec, który zrewolucjonizował florentyńskie muzeum. Zrobił taką promocję, że zaczęły tam przybywać tłumy. To geniusz, jeśli chodzi o sprawy związane z kulturą.
Każdy pisarz, artysta, malarz czy inna znana osoba jest dla mnie natchnieniem. W trakcie wywiadu każda z nich coś mi daje
Napisałaś książkę, do której wstęp stworzył sam Federico Moccia, autor bestsellerów, który też zmobilizował cię, aby ją wydać. Jaka jest geneza "Dowodów na istnienie"?
- Pierwsze notatki powstały w okresie studiów w Krakowie. Wróciłam do nich w czasie pandemii. Mój partner dzień czy dwa dni przed zamknięciem kraju z powodu koronawirusa wyjechał do pracy do Ameryki Łacińskiej. Ja zostałam we Włoszech. Nie widzieliśmy się przez prawie półtora roku. Przed załamaniem się uratował mnie klimat Rzymu i to, że miałam taras, gdzie mogłam odetchnąć świeżym powietrzem. To dodało mi nieco optymizmu. Wtedy zaczęłam pisać. Zamknięcie paradoksalnie pomogło mojemu twórczemu rozwojowi, tworzeniu czegoś dla siebie, ale z przekazem dla innych.
O czym więc są "Dowody na istnienie"? Bo to nie jest zwykła beletrystyka.
- Napisałam ją, stosując formę postmodernistyczną. Bohaterką jest malarka, która była ofiarą przemocy i cierpi na depresję. Siedzi zamknięta w domu, nie może malować, więc czyta o innych artystach, pisarzach i interpretuje świat. Szuka swojego miejsca. Moja książka to monolog. Jest pełna symboli, można ją interpretować na różne sposoby, bo ma otwartą kompozycję. Każdy może znaleźć w niej coś dla siebie. Jest jakby formą samouleczenia, które odbywa się poprzez sztukę i kulturę. Jest też metaforą tego, co przydarzyło się nam w trakcie pandemii.
Książka nadal czeka na publikację w języku polskim. Po raz pierwszy ukazała się po włosku, teraz wydałaś ją w języku hiszpańskim. Ale co ważniejsze do tego ostatniego projektu zaangażowałaś uznanych artystów z Ameryki Łacińskiej i Europy, którzy swoją twórczością ją zinterpretowali.
- Na okładce mamy pracę bardzo znanego artysty z Peru - Víctora Delfína, który ma już blisko sto lat, ale wciąż jest niesamowicie mądry i aktywny. Słuchanie go zadziwia. A z tyłu okładki jest praca hiszpańskiego maestra – Ramóna de Vargasa, którego prace znajdują się np. w Watykanie. W środku jest o wiele więcej obrazów innych artystów z Meksyku, Kolumbii, Ekwadoru, Argentyny, Chile czy Hiszpanii. Każdy z nich swoją pracą zobrazował jakiś temat z książki. Na przykład analizowany dualizm malarki Fridy Kahlo przedstawia obraz Pedro Rabala.
"Dowody na istnienie" poruszają wiele tematów, w tym też skutki przemocy. Czy to istotny problem w Ameryce Łacińskiej?
- Przemoc jest wszędzie, zawsze była. Trzeba poruszać ten temat i promować kulturę, bo to od niej zaczyna się prawdziwe człowieczeństwo. Problem przemocy w państwach Ameryki Łacińskiej jest większy niż w Europie. Społeczeństwo jest tam bardzo agresywne, a kobiety nie mogą czuć się bezpiecznie. Wszędzie panuje korupcja. Większość ludzi nie ma możliwości uczenia się czy studiowania. W biednych dzielnicach młodzi są skazani na bycie przestępcami. Dochodzi do kradzieży, zabójstw. Sama jako kobieta i obcokrajowiec muszę mieć się na baczności cały czas.
To musi być ciężkie dla kogoś tak otwartego jak ty.
- Przez pierwszy rok trudno było mi się pozbierać. Na szczęście znam kilka języków i mam dar dostosowywania się. Jednak nie mogę poruszać się po Limie tak swobodnie jak po Rzymie. W Peru wystarczy skręcić w inną uliczkę i nie wiadomo, co nas czeka. Dlatego nie zapuszczam się do dzielnic, których nie znam, unikam komunikacji miejskiej, spotykam się tylko ze znajomymi. W krajach Ameryki Łacińskiej trzeba być bardzo uważnym, nie można trzymać telefonu komórkowego na stoliku w miejscu publicznym ani pokazywać aparatu fotograficznego, bo jest się narażonym na kradzież. Lepiej nie zakładać biżuterii, pierścionków, drogich zegarków, które przyciągają uwagę przestępców. Ludzie potrafią tam zabić dla kilkudziesięciu euro. To z powodu wszechobecnej biedy.
Jesteś inicjatorką luksusowego magazynu "Serendipia", który jest skierowany do polskich emigrantów. Skąd pomysł na niego?
- Tak, "Serendipia" narodziła się z mojej tęsknoty za Polską. To magazyn dla osób, które żyją wiele lat poza naszą ojczyzną i chcą mieć dostęp do kultury. Luksusowy, dlatego, że chcę w nim zamieszczać teksty na bardzo wysokim poziomie artystycznym, ma być też ładnie wykonany graficznie. Pragnę, aby Polonia była dumna z takiego magazynu, który porusza tematy kulturalne i społeczne. Chciałabym, żeby ukazywał się w Internecie w formie PDF-ów jako kwartalnik i był dostępny za darmo. Do tego potrzebni są jednak sponsorzy, których wciąż pozyskuję.
Żyjesz poza Polską blisko 20 lat. Czy emigracja cię zmieniła?
- Zmieniła się jakaś część mnie. Gdy wracam, nie odnajduję się we wszystkich aspektach życia w Polsce. Bycie emigrantem to jest coś trudnego. Moja polskość może nie zanika, ale mutuje się. Staję się bardziej Europejką, która czuje przynależność do świata. Zawsze byłam otwartą osobą, ale pobyt we Włoszech to we mnie ugruntował. Południe Europy jest bardziej wesołe i otwarte, a północ bardziej zachowawcza. Sami Polacy są tacy. Różnice słychać nawet w językach. Hiszpański czy włoski są bardzo melodyjne, polski jest raczej smutny i opadający, nie ma wesołego akcentu.
A czy zmieniło się podejście do Polaków na emigracji?
- Tak, jesteśmy postrzegani raczej pozytywnie. Powoli odchodzą krzywdzące stereotypy. Raczej wszyscy nas chwalą. Może dlatego, że teraz mamy inny rodzaj emigracji.
Wiążesz swoją przyszłość z Ameryką Łacińską?
- Myślę, że prędzej czy później razem z partnerem wrócimy do Europy. Kocham nasz kontynent i coraz bardziej za nim tęsknię.
Bardzo dziękuję za rozmowę.