Jako prawniczka Claudia Zygmunt specjalizuje się w prawach człowieka. Głównie zajmuje się kwestiami dotyczącymi praworządności i praw kobiet. Absolwentka krośnieńskiego Kopernika studiowała na uniwersytetach w Krakowie, Wiedniu, Tel Awiwie i Leiden (Holandia).
Była związana ze Stowarzyszeniem Wiosna, które organizuje akcję Szlachetna Paczka, z Polską Akcją Humanitarną, gdzie pełniła funkcję Koordynatorki Misji Humanitarnej we wschodniej Ukrainie oraz z Amnesty International w Polsce i na Węgrzech, gdzie zajmowała się tematyką praworządności, prawami kobiet oraz sprawami przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.
Obecnie pracuje w Ambasadzie Brytyjskiej w Warszawie. Promuje i działa na rzecz równości kobiet i mężczyzn, praw osób LGBTQ+ oraz pomocy humanitarnej dla uchodźców z Ukrainy.
Książę William odwiedził Warszawę i Rzeszów w marcu ubiegłego roku. To była jego druga wizyta w Polsce, ale pierwsza, w której organizacji brałaś udział. Jak to wspominasz?
- Dopiero po jego odlocie uświadomiłam sobie, że uczestniczyłam w historycznym momencie, bo takich wizyt królewskich nie ma za wiele. Wspominam to bardzo dobrze, chociaż był to chyba jeden z najbardziej wymagających projektów w moim życiu. Kwestie logistyki i bezpieczeństwa, zachowanie protokołu - to było wyzwanie. Zajmowałam się tym we współpracy z Pałacem Kensington oraz polskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych.
Miałaś możliwość zamienić kilka słów z księciem?
- Tak. Książę William okazał się bardzo przystępną, sympatyczną i życzliwą osobą. Zaskoczył mnie tym, że do Rzeszowa przyleciał bardzo małym samolotem. Na pokładzie było tylko 10 osób. Pokazał minimalizm, zależało mu też, by jego wizyta nie zaburzała życia miasta. Magazyny plotkarskie snuły różne plotki na temat tej wizyty. Na przykład sugerowano, że ukrywamy gdzieś księżną Kate, spekulowano na temat tego, co robił książę. Te insynuacje nijak miały się do prawdy i nas jako organizatorów bardzo bawiły.
To, że organizujesz wizyty różnych przedstawicieli brytyjskiego rządu już wiemy. A na czym jeszcze polega Twoja praca w ambasadzie?
- Zajmuję się prawami człowieka w Polsce oraz kwestiami wolności i niezależności sędziowskiej. Dotykam również spraw związanych z historią Holokaustu, antysemityzmem, przestępstwami z nienawiści, wolnością mediów. Doradzam naszej ambasador i osobom z rządu brytyjskiego, którzy są zainteresowani tym, co dzieje się w Polsce. Pracuję też nad różnymi projektami, które wspiera brytyjska ambasada. Są one związane ze wzmacnianiem pozycji kobiet, przemocą wobec nich, prawami osób LGBTQ+ czy zwalczaniem dezinformacji.
Nawiązując do projektów, które są organizowane przez ambasadę. Jesteś inicjatorką jednego z nich - „16 Liderek Równości”. Co to za inicjatywa?
- Jej celem jest docenienie działaczek społecznych z małych miejscowości, gdzie dzieją się fantastyczne rzeczy. Często te kobiety nie mają możliwości, aby zostać zauważone. Spośród zgłoszeń wybieramy jedną liderkę z każdego województwa w Polsce i nagradzamy ją za jej działalność w lokalnych społecznościach. Jej aktywność może dotyczyć np. wspierania kobiet, osób z niepełnosprawnościami, wojennych uchodźców, ale też innych obszarów.
Kim są doceniane przez Was liderki?
- To kobiety w różnym wieku. Poczynając od 20-kilkulatek do kobiet, które mają ponad 60 lat. Ich historie są przeróżne. Mieliśmy liderkę, która była żołnierką i walczyła z mobbingiem wobec kobiet w służbach mundurowych. Były też dziewczyny, które na podstawie tradycyjnych bajek, tworzyły nowe, pokazując, że księżniczka może wziąć sprawy w swoje ręce. Mamy też laureatkę, która prowadzi w stolicy fundację „Kulawa Warszawa” i zrzesza osoby z niepełnosprawnościami, które grają w rugby. Doceniliśmy też współinicjatorkę akcji „Różowa skrzyneczka”, która walczy z wykluczeniem menstruacyjnym, kobiety zwiększające świadomość na temat endometriozy czy menopauzy oraz liderki angażujące się w pomoc uchodźcom z Ukrainy.
Kiedy kolejna edycja projektu?
- Formularz zgłoszeniowy jest otwarty od 10 stycznia (zobacz tutaj). Zgłoszenia będziemy przyjmować do 22 lutego. Gorąco zachęcam wszystkie liderki z Krosna do aplikowania. Byłoby cudownie gdyby liderką województwa podkarpackiego została krośnianka! W aplikacji wystarczy nam trochę opowiedzieć o tym, co robimy i co nas motywuje. Głównym warunkiem jest, żeby kandydatki zgłaszały się same. I to z naszej perspektywy jest największą trudnością organizacyjną.
Dlaczego?
- Kobiety nie chcą chwalić się tym, co robią. A wynika to z naszego wychowania. Dziewczynkom mówi się, że mają nie wychodzić przed szereg, bo to nie wypada. To ma odbicie w naszym dorosłym życiu. Pamiętajmy jednak, że do lepszej pracy nikt nas nie zgłosi, same będziemy musiały na nią aplikować. Nikt nie wywalczy za nas awansu, same będziemy musiały się postarać. Musimy nauczyć się mówić o naszych sukcesach i umieć opowiadać nasze historie tak, aby przekonywać do siebie innych. Tak działa rynek pracy.
I o tym, żeby walczyć o swoje i decydować o swoim życiu były poświęcone też dwie, przedwyborcze akcje, w których wzięłaś udział.
- Według raportu, który opublikowano przed wyborami, tylko 1 na 3 kobiety w Polsce planowała wziąć w nich udział. Dane wskazywały na to, że kobiety nie interesują się polityką i nie chcą decydować o tym, jak ma wyglądać nasz kraj. Stąd właśnie narodziły się te dwie uzupełniające się akcje „Kobiety na wybory” i „Dziewczyny na wybory”, które miały na celu zwiększyć wyborczą frekwencję. Włączyłam się w nie, bo również chciałam przekonać moje znajome oraz koleżanki, także te z Krosna i okolic, że warto skorzystać z naszego demokratycznego prawa i oddać głos, obojętnie na jaką partię.
Obie akcje odniosły spory sukces. Kobiety ruszyły do urn.
- Odzew przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Bardzo dużo pomogło zainteresowanie mediów, bo o obu akcjach mówiono nie tylko w Internecie, ale również w telewizji. Więcej kobiet niż mężczyzn poszło na te wybory. To było bez precedensu.
Jesteś prawnikiem specjalizującym się w prawach człowieka. Dlaczego zdecydowałaś się na taki zawód?
- Od zawsze wiedziałam, że w życiu chcę pomagać innym. Już ucząc się w Krośnie, udzielałam się w różnych akcjach np. w Polach Nadziei. Byłam też wolontariuszką przy klasztorze ojców Kapucynów. Po liceum doszłam do wniosku, że chcę spełniać swoje marzenia, będąc prawnikiem. Ciągnęło mnie do spraw związanych z prawami człowieka, dlatego po pięciu latach studiów w Krakowie, najpierw zaangażowałam się w sektor humanitarny, a później wyjechałam za granicę, żeby studiować tę konkretną dziedzinę prawa.
Obecnie dużo mówi się o równouprawnieniu kobiet. Na czym ono powinno według Ciebie polegać?
- Zawsze powtarzam, że nie chodzi o to, żebyśmy się nie różnili. Kobiety i mężczyźni różnią się i te swoje różnice możemy celebrować. Oczywiście do niektórych zawodów kobiety nie będą się garnąć ze względu na różnice fizyczne. Dla mnie równouprawnieniem jest to, żebyśmy wszyscy mieli równe szanse na starcie - na rozwój i na wybranie takiej ścieżki, jaką chcemy obrać.
Na pewno śledzisz sytuację w Polsce w tej kwestii. Jak w polskim społeczeństwie ma się równouprawnienie kobiet?
- Na pewno sytuacja się poprawia. Kobiety są bardziej świadome swoich praw i tego, co im się należy. Ich aktywność społeczna zwiększa się i przekłada na to, że jest dużo ciężej im te prawa odebrać. Nie zmienia to jednak faktu, że jest mnóstwo dziedzin, które wymagają ogromu pracy.
Jakie są to dziedziny?
- Chociażby bezpieczeństwa kobiet. Jestem przekonana, że nie będzie równości płci tak długo, jak nie zwalczymy przemocy wobec kobiet, szczególnie przemocy domowej. Prawne rozwiązania w Polsce są niewystarczające. Na przykład definicja gwałtu w polskim kodeksie w ogóle nie przystaje do definicji gwałtu w krajach zachodnich. Polskie prawo wymaga, aby wystąpił czynnik przemocowy, definicje europejskie podają, że gwałt jest wtedy, gdy nie było zgody. W skrócie: tylko „tak” oznacza „tak”. W tym kontekście mamy sporo do zrobienia. Zarówno w prawie, jak i w mentalności.
A czego dotyczą inne kwestie?
- To prawa reprodukcyjne, opieka okołoporodowa, reprezentacja kobiet w polityce czy biznesie. Problemem do rozwiązania jest na przykład luka płacowa, o której w naszym kraju często się zapomina. Kobiety po okresie macierzyństwa często zostają ze swoją karierą nieco w tyle. Jest im trudniej wrócić na rynek pracy, starać się o awans.
No i same często narzucają sobie ograniczenia.
- Czasami nie dostrzegają szklanych sufitów, przez co nie wiedzą, że mogą je przebić. Według ONZ kobiety wykonują co najmniej dwa i pół razy więcej nieodpłatnej pracy domowej i opiekuńczej niż mężczyźni. Przez to mają mniej czasu na pracę zarobkową i rozwój. To znaczy, że równość musi zacząć się w domu. Na przykład mężczyźni mogą decydować się na urlop ojcowski zapewniony przez dyrektywę unijną. U mnie w pracy często to mężczyźni biorą tzw. tacierzyńskie. Na pierwszy rzut oka jest to zaskakujące, ale temu mężczyźnie urodziło się dziecko i to jest normalne, że chce się nim opiekować i spędzać z nim czas.
Sporo mówi się o równouprawnieniu i walce o prawa kobiet. A jak to jest z prawami mężczyzn?
- Te wszystkie kwestie, o których mówiłam, dotykają również mężczyzn. U nich problemem jest chociażby kryzys zdrowia psychicznego. Pięć razy więcej mężczyzn niż kobiet popełnia samobójstwo. Wynika to m.in. z ogromnej presji, jaka na nich spoczywa. Istnieje przekonanie, że to mężczyzna powinien być głową rodziny, nie mieć emocji, nie prosić o pomoc. To są bardzo krzywdzące stereotypy. Gdy je przełamiemy, to i kobiety, i mężczyźni zyskają.
Oprócz praw kobiet koncentrujesz się też na prawach osób LGBTQ+. Jak sądzisz, jaki będzie ich los w Polsce?
- Mam wrażenie, że polskie społeczeństwo jest bardzo przekorne. W momencie, gdy osoby LGBTQ+ były coraz bardziej atakowane w przestrzeni publicznej, na ulicach zawisły tęczowe flagi. Ludzie, którzy do tej społeczności nie należą, również je wieszali, manifestując, że nie zgadzają się na takie traktowanie tych osób. Przez to ta społeczność staje się coraz bardziej widoczna. Ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę, że takie osoby nie różnią się za bardzo od nich. Są to nasi dentyści, nauczyciele, znajomi, a nawet członkowie rodziny. Wierzę, że akceptacja i tolerancja dla osób LGBTQ+ będą rosły.
Zanim podjęłaś się pracy zawodowej zdecydowałaś się na roczną przerwę, którą poświęciłaś podróżom.
- Odwiedziłam Azję Południowo-Wschodnią: Indonezję, Singapur, Malezję, Filipiny, Tajlandię, Wietnam i Indie. Uczestniczyłam w dwóch tradycyjnych hinduskich weselach moich koleżanek, których małżeństwa zostały zaaranżowane przez rodziców. Dla mnie było to coś, o czym się tylko czyta, a nie dzieje w rzeczywistości. Zrobiłam też trzymiesięczny kurs profesjonalnego nurka. Przez chwilę pracowałam nawet w tym zawodzie. Taką wyprawę, w czasie której poznaje się siebie, inne kraje i ludzi z całego świata, polecam każdemu. Ona zdecydowanie zmienia perspektywę i kształtuje osobowość. Nie ma lepszego sposobu na zwalczanie uprzedzeń niż podróże.
Co jest najtrudniejsze po zakończeniu takiej wyprawy?
- Powrót do codzienności. Nagle wszystko wydaje się takie zwykłe, mało ciekawe. Musiałam też znaleźć pracę. Wysyłanie cv, rozmowy kwalifikacyjne, oczekiwanie na odpowiedzi to zawsze coś stresującego. To nie był najprostszy powrót.
Ale patrząc na Twoje dotychczasowe osiągnięcia, zdecydowanie udany.