Krośnianin Szymon Kaliszuk od wielu lat działa w harcerstwie. I pewnie gdyby nie ono, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, aby na piechotę obejść Polskę. - W 2017 roku pojechałem z kolegami z zastępu na harcerski wolontariat biegowy. Spodobało mi się, że ludzie pokonują tyle kilometrów. Pomyślałem, że kiedyś też chcę być kimś tak wysportowanym – wspomina.
Od tamtej pory zaczął aktywniej spędzać czas: biegał, ćwiczył, jeździł na rowerze, uprawiał różne sporty i turystykę. Ponad rok przed maturą pojawiła się u niego myśl, żeby pieszo obejść Polskę. - Spodobał mi się ten pomysł, ale z jego realizacją musiałem poczekać, bo byłem wtedy niepełnoletni.
Przygotowania rozpoczął po maturze. Sprowadzały się one nie tylko do fizycznego treningu, ale również do logistycznego, społecznego i duchowego. – Musiałem przemóc się w nawiązywaniu kontaktów z obcymi ludźmi oraz nastawić na ewentualne kryzysy.
Na początku Szymon założył, że obejdzie Polskę dookoła przy pierwszym podejściu. Jednak rzeczywistość zweryfikowała jego plany.
Marsz rozpoczął z krośnieńskiego rynku w kierunku Przemyśla, gdzie skierował się na ścianę wschodnią. Jednak po przejściu ok. tysiąca km musiał zakończyć swoją wyprawę w Bartoszycach. – Pojawiły się u mnie niepokojące objawy w okolicy biodra. Ruch nogi nie był prawidłowy i istniało ryzyko kontuzji. A przede mną było jeszcze ponad 2 tys. km do przejścia po trasie, która prowadziła też przez góry. Nie dałbym rady, rozsądniej było zatem przerwać – opowiada.
Pomysłu jednak nie porzucił. Postanowił doprowadzić go do końca, dzieląc całą trasę na trzy części. Każda z nich liczyła ponad tysiąc kilometrów.
„Było bardzo zimno, więc zacząłem maszerować szybko, by nie tracić temperatury. Wiał silny, boczny wiatr, wokół unosiły się mgły, odczuwalna temperatura wynosiła około 0 stopni. Padał malutki deszczyk z drobinkami lodu, co w połączeniu z wiatrem dało efekt piaskarki. Czasami ciężko było oddychać, gdy wiatr zawiał bezpośrednio w twarz” – tak relacjonował Szymon z ostatniego dnia górskiego odcinka.
Trasę pokonywał w przeróżnych warunkach. Szedł w upałach, w czasie deszczu lub chłodzie. Przedzierał się przez zarośla, piachy, mokradła, przemierzył każdy rodzaj dróg asfaltowych. Był świadkiem, jak zmieniał się krajobraz, a wraz z nim atmosfera i klimat danego obszaru.
Podsumowanie drugiej części trasy prowadzącej ścianą południową z Wołosatego do Świeradowa-Zdroju:
- Polska niby nie jest duża, ale jest bardzo różnorodna. Ściana wschodnia to były przede wszystkim pola uprawne. Na północnym obszarze dominowało morze i jeziora. Natomiast na ścianie zachodniej było widać dużą różnicę w zabudowie z racji bliskiej granicy z Niemcami. Mijałem budynki z czerwonej cegły i szedłem po drogach z kostki brukowej. Z kolei na południu wędrowałem po górach – wymienia.
To właśnie w tych górach, a dokładnie w Bieszczadach na Szymona czekała przygoda z niedźwiedzicą i jej młodymi. - To było 9 km za Ustrzykami Dolnymi. Schodziłem ze szlaku szybkim tempem i gdyby nie uskok, przed którym zwolniłem, to pewnie wszedłbym prosto między misie. Na szczęście dojrzałem niedźwiedzicę w krzakach, ona mnie również. Była zaskoczona, chwilę na mnie patrzyła, ale w końcu uciekła z jednym młodym. Drugi pozostał w zaroślach, ale na szczęście też uciekł do matki. A ja szybko poszedłem dalej – wspomina.
W drodze Szymon spędził łącznie 94 dni. Od samego początku pragnął, aby jego wędrówce przyświecał wyższy cel. – Osób potrzebujących są tysiące. Ciężko spośród nich samemu wybrać tylko jedną, która by najbardziej zasługiwała na pomoc. Dzięki znajomym z wolontariatu biegowego natrafiłem na Antka Prusika.
Chłopiec z Nidzicy urodził się bez kości promieniowej w obu rączkach. Aby zyskać sprawność, musiał przejść kosztowne operacje. Szymon postanowił mu pomóc i w trakcie swojego marszu zachęcał do wsparcia zbiórki dla Antka przez dwie trasy: pierwszą i trzecią. W trakcie drugiej zbierał fundusze na Marcina, mieszkańca okolic Krosna.
Krośnianin sam w trakcie podróży otrzymał spore wsparcie nie tylko od swoich druhów harcerzy, ale również od nieznajomych osób. – Ludzie przyjmowali mnie do domu, dawali mi nie tylko kąt do spania, ale też wsparcie – po prostu wszystko to, czego potrzebowałem. Dzięki nim nie musiałem spać na przystankach czy w namiocie. Byłem też bardziej zmotywowany. Czułem, że to, co robię, ma sens.
W realizacji inicjatywy Szymona wspierali też rodzice. – Na pewno byli zaskoczeni, gdy im powiedziałem, że chcę obejść Polskę. Jednak mi tego nie odradzali. Wiedzą, że nie podjąłbym się czegoś, czego nie byłbym w stanie zrealizować.
Najbardziej ich pomoc odczuł na ostatnim, trzecim etapie. Mama uszyła dla niego pokrowce, zasłonki, poszwy i kieszonki do samochodu. A tato towarzyszył mu, jadąc samochodem, który wspólnie przerobili na auto wyprawowe. – Polegało to na tym, że ja szedłem z punktu A do B, a on jechał do B i tam na mnie czekał. W tym czasie szukał np. miejsc noclegowych i przygotowywał obiad.
Zasada, jaką wprowadził Szymon, polegała na tym, że w trakcie marszu nie mógł skorzystać z żadnych udogodnień, jakie zapewniało auto i obecność rodzica. – Wychodząc rano, zabierałem to, co uważałem za ważne i potrzebne. Jeśli w trakcie marszu złapałaby mnie ulewa, a nie wziąłbym ze sobą kurtki, to szedłbym w deszczu. Zachowywałem się tak, jakby tego auta nie było, bo nie chciałem ułatwiać sobie marszu.
Dopiero po zakończeniu danego fragmentu, pozwalał sobie na zjedzenie obiadu i odpoczynek w samochodzie.
Szymon przyznaje, że marsz wszechstronnie go rozwinął. Wyzwanie wymagało od niego wytrwałości, determinacji i siły ducha. – Po kilku dniach, gdy minęła euforia, przesłuchałem całą listę utworów i wszystkie myśli w głowie przerobiłem, zaczął się czas, gdy pozostałem sam ze sobą.
W trakcie wędrówki doznał większości stanów emocjonalnych. Doszedł do miejsc, o których nie miał wcześniej pojęcia i z chęcią wróciłby do nich. Zdarzały się też momenty, że nie wiedział, gdzie ma iść.
Każda trasa miała swoje trudności i ułatwienia. Najbardziej podobała mu się górska wędrówka. – Głównie dlatego, że pokonując górski szlak byłem najmniej zmęczony. Idąc po asfalcie nogi ciągle pracują tak samo, a w górach są podejścia, zejścia, ten ruch mięśni jest różny. Po górskich odcinkach czułem się wypoczęty.
Zdarzały się też chwile kryzysu. – Czasami miałem dość. Nie chciało mi się rano wstawać i iść. Miałem chwile zwątpienia, że tego nie dokończę. To uczucie głównie dopadało mnie na ścianie wschodniej.
Mimo wszystko udało się i Szymon chciałby w przyszłości obejść Polskę jeszcze raz, ale za jednym podejściem. Ma też inne plany biegowe, rowerowe i podróżnicze, niekoniecznie po Polsce. Swoje wyprawy chce traktować jako coś wyjątkowego. – Później gdy człowiek wraca do domu, docenia, że ma bieżącą wodę i swoje łóżko do spania.
O podróży Szymona można poczytać na Facebooku lub posłuchać na YouTube.