Nina Rostkowska jest rodowitą krośnianką, ale kilka lat temu postanowiła porzucić swoje rodzinne miasto i zamieszkać w starym, drewnianym domu na stoku Góry Marynkowskiej. - Razem z rodzicami mieszkaliśmy w bloku w dzielnicy Polanka. Jako mała dziewczynka często odwiedzałam swoją babcię, która miała starą, drewnianą chatę w pobliżu lasu. Obiecałam sobie, że kiedyś będę mieszkać w podobnym domu. I to marzenie spełniłam, kupując ten budynek.
Nina oprowadza mnie po swojej działce, gdzie stworzyła prawdziwy raj. Tuż za domem rośnie zagajnik wraz oczkiem wodnym, otoczonym drzewami i krzewami. Za nim widać kawałek pola, na którym artystka uprawia warzywa. Gdzieniegdzie rośnie lawenda. – Jak widać, na działce jest dużo fizycznej pracy, ale to dobrze, bo ciągłe siedzenie przy sztaludze jest szkodliwe – opowiada zafascynowana swoją przystanią krośnianka.
Mijając ogródek, dostrzegam niewielki, drewniany budynek, który dla Niny zbudował jej mąż, Andrius Kovelinas, uznany, litewski malarz. – Chciał, żebym, podobnie jak on, miała swoją galerię, w której mogłabym powiesić obrazy. Do tej pory składowałam je w stodole.
Podchodzimy na werandę, zaglądam do środka. Wnętrze galerii jest wypełnione zawieszonymi na ścianach obrazami. Prace są też poskładane z jednej strony na regałach. Brakuje sztalug, farb i pędzli. – Wciąż maluję w domu – wyjaśnia malarka.
Siadamy obie przed wejściem. Pytam, jak to się zaczęło. Nina z rozbrajającą szczerością wyznaje, że tak jak u większości artystów - zaczęła malować w dzieciństwie. – Moim miejscem zabaw był przepiękny park przy pałacyku, gdzie odkrywałam różne roślinki, zwierzątka i owady. To był mój świat. Byłam też chorowitym dzieckiem, często zostawałam w mieszkaniu i musiałam sobie sama organizować czas. Sądzę, że rysowałam, odkąd potrafiłam.
Wchodzimy do środka i już wiem, że to będzie fascynująca, ale trudna rozmowa, bo krośnianka jest raczej oszczędna w słowach, gdy mówi o swojej twórczości. - Znam niewielu artystów, którzy potrafią opowiadać o swoich pracach - to wcale nie jest łatwe – tłumaczy.
Nina Rostkowska urodziła się w 1962 roku. Ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Łodzi w 1982 roku oraz studia w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Dyplom uzyskała w pracowni prof. Mariana Stelmasika w 1991 roku. Ukończyła też Kurs Ceramiki Artystycznej w Łucznicy koło Warszawy.
Swoje prace wystawiała w galeriach sztuki w Polsce oraz za granicą, np. w Austrii, Słowacji, Czechach czy Francji. Zrealizowała kilkadziesiąt wystaw indywidualnych i zbiorowych. Jest laureatką wielu nagród, m.in. otrzymała odznakę honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Jej obrazy znajdują się w zbiorach: Muzeum Zemplińskiego w Michałowcach czy Galerii Miasta Bardejova oraz w zbiorach prywatnych w Europie, Kanadzie i USA.
Artystka przez prawie 38 lat pracowała w krośnieńskim domu kultury. Była kuratorką wystaw, instruktorem autorskich warsztatów artystycznych oraz pomysłodawczynią i twórczynią Otwartej Pracowni dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Jest autorką wielu opracowań plastycznych książek, tomików poezji, ilustracji innych wydawnictw, a także grafik i rysunków.
Patrząc jednak na jej twórczy dorobek, trudno wymagać od artystki słownych opowieści o obrazach, gdy to prace są dla niej sposobem wypowiedzi o otaczającym ją świecie oraz doznawanych emocjach. Ninę inspiruje wszystko: codzienność, kontakty z ludźmi i przyroda. Za technikę opowieści o swoim życiu wybrała abstrakcję, która pewne rzeczy upraszcza i przekazuje jako kod oraz symbol.
- Ogrom piękna na świecie jest nie do ogarnięcia. Chciałam przyswoić to, co mnie otacza i za pomocą abstrakcji, używając kolorów czy form geometrycznych, przełożyć na własny świat. To jest prostota, kwintesencja tego, co chcę przekazać innym – mówi.
- Obrazy Niny Rostkowskiej są swoistą łamigłówką – puzzlami, z których odbiorca ma wyczytać ukrytą historię, odgadnąć morał lub rozwiązać zagadkę. (…) Malarstwo Rostkowskiej jest swoistym przekazem, rodzajem pamiętnika, w którym artystka zapisuje i ocala najpiękniejsze, najważniejsze dla siebie rzeczy i emocje. Przez ich pryzmat artystka dotyka rzeczywistości, chłonie życie całą sobą – opisuje artysta Piotr Rędziniak w 3 tomie "Sztuki Podkarpacia".
- Malarstwo Niny jest życiem, ciągle ulega zmianie, transformacji. To fascynująca podróż w głąb siebie, osoby o bardzo wrażliwej duszy i nieprzeciętnym wyczuciu koloru. (…) Farba gęsto nałożona, zdrapywana, proces powstawania każdego płótna to wielogodzinne zmagania artystki z materią, to zapis nie tylko emocji, ale kolejnego dnia życia, tygodnia, to zapis kolejnej przeczytanej książki, wysłuchanej audycji, oglądniętego filmu, spotkania z ludźmi, usłyszanej historii – dodaje Marzena Rostkowska, ilustratorka i córka malarki w katalogu "Nina Rostkowska. Malarstwo".
Malarka tworzy w różnych technikach. – Kiedyś malowałam gwaszem, czyli kryjącą farbą wodną, później akwarelą, która jest ciekawa, ale szybko można ją zepsuć. Następnie używałam akrylu, no i w końcu farb olejnych, które mi najbardziej odpowiadają.
Nina kocha kolory i z każdym z nich eksperymentuje. Od wielu lat maluje w zieleniach, błękitach, granatach czy żółciach. Rzadko pracuje w brązach. Swoich prac nigdy nie numerowała, ale swego czasu prowadziła dziennik w konwencji malarstwa abstrakcyjnego. Wtedy, kradnąc czas pomiędzy pracą a domowymi obowiązkami, tworzyła codziennie.
– W tej chwili już tego nie robię. Proces malarski wymaga od autora wiele energii. Po prostu nie mam już na to sił. Czasem maluje mi się świetnie, a czasem się czuję, jakbym rozładowała całą tonę węgla. Obecnie malowaniem zajmuję się 3-4 godziny dziennie, a kiedyś potrafiłam tworzyć nawet przez 8 czy 12. W malarstwie obraz karmi malarza. Jak wszystko idzie tak, jak trzeba, artysta czerpie satysfakcję i radość, że zdołał przenieść na płótno jakiś procent tego, czego chciał.
Nina była też przez 18 lat nauczycielką. Jeszcze kilka lat temu, przed przejściem na emeryturę, prowadziła zajęcia plastyczne w RCKP. Gromadziła na nich sporą liczbę zainteresowanych. Na jej lekcjach wiele osób odkryło swoją pasję do sztuki. - Mam taką teorię, że każdy człowiek jest utalentowany w różnych dziedzinach. Najważniejsze jest, żeby spełniał się w tym, co robi.
Odkąd przestała prowadzić zajęcia, brakuje jej kontaktu z uczestnikami, dlatego chętnie wyjeżdża na plenery. Nie należy jednak do osób, które czegoś żałują. – To są po prostu kolejne etapy, które przychodzą, a później mijają. Istotny jest dzień dzisiejszy.