Wiktoria Krzepkowska ma 25 lat. Pochodzi z Łęk Dukielskich. Jest absolwentką Liceum Plastycznego w Krośnie, gdzie ukończyła snycerstwo, czyli rzeźbę w drewnie. Pracę modelki rozpoczęła w 2014 roku, mając 16 lat. Jest twarzą kampanii wielu znanych marek i firm. Pracowała dla takich sklepów odzieżowych i obuwniczych jak: Answear, rzeszowski Zygzak, New Balance, Vissavi, Cotton Club, mielecka Discounterra, Wólczanka, Madnezz czy Wojas. Uczestniczyła w kampaniach drogerii: Hebe, Inglot, Sekret Urody czy Nutridome. Gościła też na łamach różnych magazynów mody: Lounge Magazyn, Marika, Prime Magazine, Scorpio Jin Magazine czy Elegant Magazine. Prywatnie jest miłośniczką kaktusów i zwierząt. Zajmuje się też renowacją starych mebli. Jej działalność można śledzić na Facebooku i Instagramie.
Patrząc na nazwy tych wszystkich firm, marek i magazynów, dla których pracowałaś, masz bardzo bogate portfolio. Jestem pod wrażeniem. Dla kogo ostatnio pracowałaś?
- Niedawno uczestniczyłam w kampanii dla drogerii internetowej Cocolita. Plan był na jednej z Wysp Kanaryjskich - Fuerteventurze. Byłam zachwycona, bo tam rośnie mnóstwo kaktusów, które uwielbiam. Brałam też udział w kręceniu teledysku do piosenki znanego zespołu góralskiego, którego nazwy na razie nie chcę zdradzać.
Rozpoczęłaś pracę modelki jako nastolatka. Jak zaczęła się twoja przygoda?
- Założyłam Facebooka i jako fotkę profilową umieściłam zdjęcie, które zrobiła mi siostra. Odezwała się do mnie przedstawicielka jednej z agencji modelek, która uznała, że mam potencjał. Zaprosiła mnie na sesję próbną do Warszawy. Na początku mama nie chciała zgodzić się na ten wyjazd, bała się o mnie. Sama też byłam przestraszona, ale moja siostra i bratowa sprawdziły tę agencję i uznały, że powinnam pojechać.
Ten pierwszy wyjazd dla 16-letniej dziewczyny z małej, podkarpackiej miejscowości musiał być nie lada wyzwaniem.
- O tak, to było dla mnie coś zupełnie nowego. Byłam w szoku, że zaproszono mnie na sesję zdjęciową aż do stolicy. Na mojej pierwszej sesji wszyscy dziwili się, że pozuję z taką łatwością, jakbym już wcześniej to robiła. Dla mnie to zawsze było naturalne. Gdy byłam dzieckiem, uwielbiałam stroić się w sukienki mamy, w których ćwiczyłam pozowanie przed lustrem. Nigdy nie wstydziłam się i nie czułam skrępowania przed obiektywem aparatu czy kamerą. Nigdy nie miałam też trudności, aby wcielić się w daną rolę. Dzięki wrodzonej otwartości potrafiłam odnaleźć się w tym środowisku.
Jak potoczyła się Twoja kariera po próbnej sesji?
- Zaczęłam pracować dla agencji nie tylko w Polsce, ale też za granicą. Bardzo szybko wysłano mnie na dwa trzymiesięczne kontrakty zagraniczne do Korei i Turcji. Pozowałam tam do sesji dla magazynów, bo nie nadawałam się na wybiegi. Byłam po prostu za niska. Korea to chyba najlepsze wspomnienie mojego życia. Pojechałam tam sama w wieku 16 lat, nie znając języka. Było ciężko, bo nie rozumiałam, co do mnie mówiono. W sesjach uczestniczyły dziewczyny m.in. z Rosji, Ukrainy czy Argentyny, byłam jedyną Polką w ekipie. Angielskiego nauczyła mnie Rosjanka, która znała język czeski. Jako jedyna mnie choć trochę rozumiała.
A jak wspominasz wyjazd do Turcji?
- Mój pobyt w tym kraju zbiegł się z Fashion Week, czyli Tygodniem mody. Przez te siedem dni nie miałam pracy, bo nie nadawałam się na wybieg. Ale później to był czas pełen sesji do magazynów i lookbooków [zbiór zdjęć przedstawiających np. modelkę czy styl fotografa - przyp. red.]. Ten wyjazd także będę wspominać z sentymentem z jeszcze jednego powodu – świętowałam tam swoją osiemnastkę. Oprócz Korei i Turcji, byłam też na kampaniach we Włoszech i na hiszpańskich wyspach. W tym roku na przykład miałam już trzy zagraniczne wyjazdy.
W naszym kraju dużą popularnością cieszy się program Top Model. Czy praca modelki jest podobna do tego, co przedstawiają w telewizji?
- Nie wygląda to tak. Program jest nastawiony pod publikę. W zwykłym świecie modelingu nie ma sytuacji, że ktoś będzie naciskał na modelkę, żeby pozowała z pająkami czy nurkowała, bo jeśli tego nie zrobi, to może oznaczać koniec jej kariery. Na przykład ja nie robię sesji bieliźnianych czy aktów, a mimo to dobrze sobie radzę zawodowo.
Rozważałaś kiedyś udział w tym programie?
- Dwa lata z rzędu miałam propozycję wzięcia w nim udziału. Nie poszłam na casting, bo stwierdziłam, że to nie dla mnie. To nie tak, że bym się tam nie odnalazła. Sądzę, że nie byłoby to dla mnie problemem, jednak mam już swoją karierę i nie narzekam na brak zajęć. Do tego jestem osobą, która nie chciałaby być tak bardzo medialna.
Jak więc wygląda zwykły dzień w pracy?
- Najczęściej wstaję o 2:00 lub 3:00 w nocy, żeby dojechać autobusem na sesję. Po przyjeździe jem śniadanie, później jest czas na makijaż, manicure i stylizacje, które mierzę. Później przechodzimy do robienia zdjęć. Plan zdjęciowy trwa od 4 do 12-14 godzin z przerwami np. na obiad. To nie jest nudna praca od 8:00 do 16:00. Wręcz przeciwnie, czasami trwa od 7:00 do 20:00. Zdarza się też, że pracuję w nocy. Aby tak się poświęcać, trzeba kochać tę pracę.
Przypuszczam, że czasami musi być to wyczerpujące. Ale na pewno jest coś, co cię w tej pracy fascynuje.
- Zdecydowanie są to podróże, które kocham. Jednocześnie pracuję, zwiedzam świat i mam piękne zdjęcia z wyjazdów. Dla mnie to idealne połączenie.
A co jest dla ciebie najtrudniejsze w modelingu?
- Ogarnianie komunikacji miejskiej w obcych miastach. Nie zliczę, ile razy poszłam nie na ten peron, co powinnam. Nieraz mało brakowało, a spóźniłabym się na daną sesję, bo wsiadłam do niewłaściwego tramwaju. Teraz jestem już bardziej ogarnięta niż na początku, ale wciąż zdarza mi się przespać przystanek. To jest bardzo stresujące, ale jednak lubię czuć presję, popycha mnie ona do działania.
Przypuszczam, że na planie też różnie bywa.
- Są sytuacje na sesjach, gdzie od modelek wymaga się dużego poświęcenia. Jeden taki plan zdjęciowy wspominam do dziś. Była to sesja dla tureckiego magazynu, którą robiliśmy w Turcji przy prawie 40-stopniowym upale na dachu. Pozowałam wtedy w lnianych płaszczach i futrach. Czułam się jak prażynka (śmiech). Nie pomagały wiatraczki, a skrapianie czy obcieranie wodą przynosiło jedynie chwilową ulgę. Czasami robiło mi się słabo, ale musiałam przez cały czas pracować - wyglądać nienagannie i ładnie pozować przez kilka dobrych godzin. Natomiast ostatnio na planie teledysku musiałam odegrać scenę tańca z „Dirty Dancing”. Mieliśmy tyle prób tego słynnego podnoszenia, że cekinowa sukienka, w którą byłam ubrana, do krwi zdarła mi skórę na biodrach.
Pracujesz w tym zawodzie prawie od dekady. Czy Twoje podejście do modelingu zmieniało się na przestrzeni tych lat?
- Tak. Na początku kariery byłam zachwycona nową sytuacją i cieszyłam się z każdej sesji. Zgadzałam się wtedy na rzeczy, na które teraz bym się nie zgodziła, jak np. zostanie na planie godzinę dłużej za darmo. Z czasem nabrałam pewnej asertywności i nauczyłam się wyznaczać granice, szanując swój czas oraz zdrowie psychiczne i fizyczne. Potrafię odmówić danego zlecenia, nie zgodzić się na daną stawkę, powiedzieć, czego oczekuję.
Obecnie jesteś związana z jakąś agencją?
- Nie, na razie jestem wolnym strzelcem. Zdarzają mi się współprace z agencjami, ale z żadną z nich nie mam wyłączności. Agencje są dobre na początku kariery, bo dbają o rozwój portfolio, poznawanie klientów i wysyłają dziewczyny na bezpieczne i sprawdzone sesje. Troszczą się o swoje modelki. Sama tak funkcjonowałam, ale w pewnym momencie agencja stała się dla mnie zbędna.
Organizujesz też własne, autorskie sesje zdjęciowe.
- Wymyślam koncept, a później znajduję fotografa, makijażystkę i stylistkę. Zdarza się też, że sama stylizuję sesję. Wszyscy poświęcamy się w stu procentach, a naszym wynagrodzeniem są publikacje fotografii na łamach różnych magazynów. To taka nasza reklama. Jednym z takich moich autorskich projektów była sesja kowbojska, którą zrobiliśmy na Przymiarkach koło Iwonicza-Zdroju. Jedno zdjęcie trafiło na okładkę magazynu modowego Marika. Sama zorganizowałam również kampanię dla marki Nutridome.
Czy masz jeszcze czas na jakieś inne pasje?
- Swego czasu handlowałam starociami, odnawiałam też stare meble i do tego chciałabym wrócić, gdy skończy się dla mnie modeling. Uwielbiam zwierzęta i marzę o własnym schronisku. Kocham też rośliny. W domu mam ponad 40 kaktusów, największy z nich ma 1,40 m. Obecnie robię studium ogrodnicze, a w przyszłości chciałabym mieć własną oranżerię z egzotycznymi roślinami.
A jakie są twoje modelingowe marzenia?
- Jestem wielką fanką Pepsi, bez której nigdzie się nie ruszam. Chciałabym wystąpić w reklamie tej marki. Innym takim moim marzeniem jest sesja dla Elle lub Vogue.
Kiedyś w modelingu szukano ideału: odpowiednie wymiary, wiek i naturalne piękno. Jak to wygląda teraz?
- Wiele się zmieniło. Mamy przecież modelki plus size czy takie, które przekroczyły wiek 40, 50, a nawet 80 lat. Są modelki, które przeszły różne zabiegi upiększające. Sama mam tatuaż, a swego czasu, gdy uczestniczyłam w kampaniach fryzjerskich, na włosach miałam każdy kolor, zaczynając od różowego, kończąc na białym.
Co chciałabyś przekazać dziewczynom, które marzą o karierze modelki?
- Aby zaczęły od budowy portfolio. Warto też zrobić sobie zdjęcia twarzy i sylwetki z każdej strony. Początkowo super sprawą są agencje, ale tutaj dziewczyna musi mieć to coś, co sprawi, że agent się w niej "zakocha". Na pewno trzeba być ostrożnym, bo w Internecie jest mnóstwo ludzi podszywających się pod fotografów lub makijażystki. Trzeba więc sprawdzać wiarygodność takich osób. Zdarza się, że sama też tak robię. Ostrożność jest w tym zawodzie bardzo ważna.
Lubisz siebie na zdjęciach?
- Zależy. Są zdjęcia, na których według siebie wyszłam tragicznie, a one bardzo podobają się innym. Rzadko się to zdarza, ale jednak. Częściej podchodzę do tego na zasadzie: widzę swoje zdjęcie np. na witrynie sklepu i idę dalej. Nikt nie wie, że to ja. Nie rozpoznają mnie. I to w tym wszystkim jest najlepsze. Lubię swoją prywatność. Lubię wyjść z siostrą czy znajomymi i pozostać anonimową.
Jaki jest twój sekret na piękno?
- Brak snu i Pepsi (śmiech).