Turystów przybywa i przybywać będzie, przewidują w 1976 roku władze nowo powstałego województwa krośnieńskiego. Trzeba coś z tą gastronomią zrobić, grzmią, bo obskurne knajpy tylko odstraszają ciągnących tutaj gości.
Lekiem na chorobę toczącą lokalną gastronomię mają być zajazdy – stylowe i funkcjonalne, z dużym wyborem smacznych dań. Pierwszy powstaje w Lipowicy k. Dukli, drugi w Postołowie między Zagórzem a Leskiem, zaś następny powstanie już niebawem pod Krosnem, na granicy Czarnorzek i Korczyny, w pobliżu rezerwatu skalnego "Prządki" i odrzykońskiego zamku.
Ma się nazywać "U Cześnika" i spoglądać na stolicę województwa ze szczytu wzniesienia górującego nad okolicą. Zaprojektowano go w stylu drewnianej, krytej gontem góralskiej chaty. Pomieści 110 konsumentów, których podejmie kuchnią i obsługą godnymi standardu restauracji I kategorii, a zmotoryzowanym szukającym noclegu zaoferuje 15 wygodnych i gustownie urządzonych pokoi. Koszty wzniesienia gastronomiczno-noclegowej wizytówki regionu oszacowano na 8 mln zł. Władze będą się nim mogły pochwalić za dwa lata, w 1978 roku.
Najwyraźniej nie wszystko poszło zgodnie z planem. Zgadza się nazwa, piękny widok na Krosno oraz liczba miejsc konsumpcyjnych. I to właściwie tyle: zamiast drewnianych bali - murowane ściany, gont zamieniono na faliste arkusze eternitu, a liczbę pokoi zmniejszono trzykrotnie. Odstępstwa ani trochę nie przeszkadzają jednak władzom w pochwaleniu się "Cześnikiem". Otwierają go z pompą, w pompatycznego 22 lipca – najważniejsze święto epoki PRL-u.
- Robiono wszystko, żeby zdążyć na ten dzień - wspomina Krystyna Prajsnar, która jako kelnerka znalazła się w pierwszym zespole "Cześnika". W maju 1978 roku, tuż przed oddaniem zajazdu, kończyła technikum gastronomiczne w Iwoniczu-Zdroju. Wysłannicy obiektu odwiedzili w tym czasie szkołę z misją rekrutacyjną, zachęcali i obiecywali pracę w wyjątkowym miejscu. Przyjęła się i przepracowała tam prawie 10 lat. - Ale nie udało im się uzbierać pełnego zespołu na otwarcie, dlatego, aby zdążyć, zamknięto restaurację działającą przy korczyńskim rynku, "Zamkową" zdaje się. Czasowo przeniesiono z niej personel, przede wszystkim kucharki i bufetowe, ale pożyczono z niej także brakujące stoły. To był cyrk - wydarzenia sprzed blisko 40 lat wciąż wywołują na jej twarzy uśmiech.
Dopchnięte kolanem otwarcie nie zmienia jednak faktu, że zajazd sprostał oczekiwaniom. - To była najlepsza knajpa w okolicy - Krystyna Prajsnar nie ma co do tego cienia wątpliwości. - Wystrój był pierwszorzędny, w drewnie, z charakterystycznymi ciężkimi krzesłami z wysokim oparciem, które przetrwały do zamknięcia zajazdu. Otwieraliśmy o 10.00, a przed wejściem czekała już kolejka klientów. Potem, przez cały dzień, przyjeżdżały tam tłumy. Ludzie dosłownie stali nad stolikami i czekali aż się zwolnią. To był młyn, cały czas biegusiem obsługiwałyśmy.
Przyczyn popularności "Cześnika" Krystyna Prajsnar upatruje w tym, że zajazd był oczkiem w głowie władz. Być może to właśnie z myślą o dygnitarzach zaprojektowano w nim 12-osobową salę z osobnym wejściem. - Na jej środku stał duży drewniany stół, a na ścianach wisiały poroża, od których sala wzięła swoją nazwę: "Myśliwska". Był w niej nawet telewizor kolorowy, chyba jedyny w całym mieście. Przyjeżdżała tam śmietanka – władze, działacze partyjni, funkcjonariusze służb. Ta sala czekała w ciągłym pogotowiu, bo w każdym momencie mógł zadzwonić ktoś ważny i powiedzieć: "Zaraz będziemy" - opowiada.
Gdy przyjechali, a czegoś na dużym drewnianym stole zabrakło, następnego dnia zwalniano kierownika. - O nie! Nie było prawa, aby czegokolwiek w "Cześniku" nie było, to nie wchodziło w rachubę! - przyznaje. - W największym kryzysie mieliśmy dosłownie wszystko – w sklepach nie było schabu, a my go podawaliśmy, wszędzie brakowało piwa, a nasz kierownik jechał do Czechosłowacji i je przywoził. Ludzie przyjeżdżali tu z całej okolicy, a nawet z Rzeszowa, bo wiedzieli, że u nas zjedzą i wypiją, co tylko chcą.
I nie mogli się "Cześnika" nachwalić. W przykurzonej księdze gości zajazdu próżno szukać choćby cienia skargi. Klienci - oprócz miejscowych także liczni turyści z całej Polski i zagranicy, nie tylko z demoludów, ale chociażby z Francji czy Włoch - opiewają poetyckie widoki, wyborne dania i uśmiechnięty, usłużny personel. "Piękny lokal, wspaniała kuchnia i nadspodziewana grzeczność, które będziemy wspominać do następnego przyjazdu" - napisała dwójka gości. "Było nam tu dobrze, było nam tu miło. Świetnie nam się jadło, jeszcze lepiej piło" - upamiętnili swój pobyt kolejni
- Nasze specjały? Przede wszystkim kotlet "mocium panie" – odpowiada bez chwili zawahania Krystyna Prajsnar. - To był schab panierowany w cieście biszkoptowym i z pieczarkami, podawany na półmisku z frytkami lub ziemniakami oraz surówkami do wyboru. Tak dużych porcji, a do tego z możliwością wybrania dodatków, nie podawał nikt w Krośnie. Drugim naszym hitem była kawa "sękolówka", czyli parzona kawa z dodatkiem 25 gram słodkiej wódki – porzeczkówki lub wiśniówki – a na to utarty kogel-mogel. Jej nazwa nawiązywała do mieszkańców Odrzykonia, których nazywają "sękolami".
Zajazd zniósł transformację ustrojową całkiem nieźle. Właściciel obiektu - Gminna Spółdzielnia Samopomoc Chłopska w Korczynie - postanowił go jednak wydzierżawić. Jednym ajentom szło całkiem nieźle, innym trochę gorzej. Brakowało jednak inwestycji, przede wszystkim remontów, ponieważ dzierżawcy lokalu nie chcieli wpompowywać większych sum pieniędzy w lokal, który nie należał do nich.
- Do 1998 roku zajazd funkcjonował dobrze - Krystyna Prajsnar oznajmia po konsultacji telefonicznej z koleżanką, która pracowała w "Cześniku" jeszcze do niedawna. - Potem przyszedł ajent, który sprowadził tam dziewczyny. Rodzice z dziećmi przyjeżdżali na obiad, a przy stoliku obok panienka siadała facetom na kolanach. To zepsuło zajazdowi reputację.
Widok z "Cześnika" Krystynie Prajsnar nigdy się nie znudzi. - O każdej porze dnia i roku jest inny. Czasami widać stąd nawet Tatry, a w sylwestra to jest najlepsze miejsce do oglądania fajerwerków - mówi. Polubiła go tak bardzo, że to u podnóża zajazdu kupiła wraz z mężem działkę i 20 lat temu wybudowali na niej dom. I doskonale rozumieją, co skłoniło Barbarę Jewiarz-Penar i jej męża Marka do odkupienia "Cześnika" od korczyńskiej Samopomocy.
- Zakochaliśmy się w tym miejscu - wyznaje nowa właścicielka obiektu. Wraz z nią zwiedzamy wyziębione, martwe od kilku lat wnętrze zajazdu: zaglądamy do pomieszczenia po "Myśliwskiej", w której, w dymie tytoniowym i w oparach alkoholu, ważyły się zapewne losy ludzi, instytucji, miasta i województwa, mijamy niewielką scenkę, przez którą przewinęło się ponoć większość miejscowych kapel, wreszcie zaglądamy na piętro, na którym, jak twierdzi Krystyna Prajsnar, poza pracującym do późna personelem nikt inny nie nocował, bo zajazd zajazdem był tylko z nazwy.
Na koniec wychodzimy na zapuszczony taras. Milkniemy, po prostu patrzymy.
Nowi właściciele obiektu zamierzają przywrócić go do życia w ciągu dwóch lat. Mają już plany: obecny "Cześnik" zostanie wkrótce rozebrany, a na jego miejscu powstanie nowy budynek o innej funkcji. - Będzie miał trzy kondygnacje, z czego jedna będzie wpuszczona w skarpę. Wypełni ją przestrzeń konferencyjna, w której zmieści się nawet 300 osób. Na poziomie wyżej przewidziano kolejnych 250 miejsc konferencyjnych, a jeszcze wyżej zaplanowano miejsca noclegowe - 10 dwuosobowych pokoi, w tym 4 apartamenty - oraz zaplecze gastronomiczne i ogromny taras widokowy - zdradza Barbara Jewiarz-Penar.
Na wizualizacji widać nowoczesny budynek, który nie wtargnął jednak brutalnie w krajobraz ani nie zdominował wzgórza. Rzeczywiście, głównym bohaterem bryły są przestronne tarasy z wygodnymi kompletami wypoczynkowymi, które bez wątpienia kusić będą mieszkańców i turystów, tak jak przez lata kusił ich legendarny "Cześnik".
O tym, czy nowy obiekt zachowa starą nazwę, jeszcze nie zdecydowano.