WOJNA W UKRAINIE

Historie uchodźców z Ukrainy. "Dostaliśmy więcej niż oczekiwaliśmy"

W Krośnie bezpieczną przystań po wybuchu wojny znalazło ponad 600 uchodźców z Ukrainy. Wśród nich są Margarita Kozyreva i Kateryna Statsenko, które wraz z dziećmi przyjechały z Energodaru. Zamieszkały w bursie na Czajkowskiego i w naszym mieście próbują na nowo ułożyć sobie życie. Mają nadzieję na powrót do swojego kraju, gdy skończy się wojna.
Anna Kania
Margarita i Kateryna mają nadzieję, że wojna zakończy się zwycięstwem Ukrainy i będą mogły wrócić do swoich bliskich
Kacper Krzanowski

Wielu uchodźców zatrzymało się w prywatnych domach krośnian. Prawie 20 osób przyjęły pod swój dach siostry Klawerianki. Natomiast w Bursie Międzyszkolnej przy ul. Czajkowskiego mieszka około 100 osób, w tym 56 dzieci. Są to głównie mieszkańcy Energodaru – miasta w południowo-wschodniej części Ukrainy, w którym działa elektrownia jądrowa. Obecnie znajduje się ono pod rosyjską okupacją.

W organizacji życia uchodźców w bursie przy Czajkowskiego biorą udział pracownicy bursy, Urzędu Miasta i miejskich instytucji. Jedną z opiekunek jest wychowawca Joanna Baran.

- Część osób z Ukrainy, które przebywają w bursie, odwiedziła Krosno już wcześniej. Natomiast tych, którzy nie znają miasta, zabieramy na spacery, pokazujemy najważniejsze punkty, organizujemy też wycieczki. Chcemy oderwać naszych gości od ciężkich myśli. W Ukrainie pozostali ich najbliżsi, więc wiadomo, że bardzo to przeżywają.

Dużym wsparciem dla uchodźców okazali się mieszkańcy Krosna, którzy pospieszyli z pomocą. Zebrano kilka ton darów
KACPER KRZANOWSKI

W krośnieńskich instytucjach dla uchodźców są organizowane zajęcia artystyczne, taneczne, integracyjne, świetlicowe, lekcje języka polskiego i angielskiego, zajęcia sportowe. Została im zapewniona pomoc lekarska, psychologiczna i prawna.

Młodzież i dzieci udało się zapisać do krośnieńskich szkół, przedszkoli i żłobków. – Chcemy dać dzieciom tutaj choć namiastkę normalnego życia, a rodzicom możliwość znalezienia pracy – mówi Joanna Baran.

Chwile grozy w okopach

Dziadkowie Margarity Kozyrewy byli Polakami, ona sama posiada Kartę Polaka. W Energodarze pracowała w Klubie Kultury Polskiej im. Henryka Sienkiewicza, który zrzeszał ludzi mających polskie korzenie. – Uczyliśmy polskiego języka, kultury i historii. Nasze dzieci jeździły na wycieczki do Polski, aby odwiedzić kraj swoich pradziadków, niektóre już tutaj studiowały – mówi.

Decyzję o wyjeździe z Energodaru podjęła, gdy w nocy z 3 na 4 marca została zaatakowana elektrownia jądrowa. - To było straszne. Nie mogliśmy tam zostać. Razem z przyjaciółką chciałyśmy chronić nasze dzieci i przenieść je w bezpieczne miejsce.

Dla Margarity najstraszniejszym przeżyciem w trakcie ucieczki do Polski było schronienie się w okopach przed ostrzałem Rosjan
KACPER KRZANOWSKI

Walizki pakowała wiele razy, bo nie było łatwo wydostać się z miasta opanowanego przez rosyjskich żołnierzy. Do samochodu wsiadła wraz z dwiema córkami i synem oraz przyjaciółką z dwójką małych dzieci, w tym z 5-miesięcznym niemowlakiem. Nie było już za bardzo miejsca na zabranie różnych potrzebnych rzeczy.

Moja 18-letnia córka studiuje w Polsce psychologię, chciałam zabrać wszystkie jej niezbędne rzeczy. Odzież mieliśmy na sobie. Prawie wszystko, co potrzebne, zostawiliśmy w domu.

W drodze nie obyło się bez chwil grozy. To, co przeżyli, przypomina Margaricie film. - Przed Zaporożem trwały działania wojenne. Strzelano. Nasi żołnierze ukryli nas i inne osoby w okopach. Nie wiem, ile tam czekałyśmy. Nikt nie krzyczał, nawet dzieci. Później, w chwili przerwy, jak udało się wsiąść do samochodu, znowu rozpoczęły się działania wojenne. Ja prowadziłam, nigdy tak szybko nie jechałam autem. Nic nie czułam, nawet zmęczenia, jechałam po prostu jak robot – wspomina.

Do Krosna dotarli 12 marca.

"Nie wierzyłam, że będzie wojna"

O wiele wcześniej do naszego miasta przyjechała Kateryna Statsenko, bo 27 lutego. – Wyjechaliśmy trzy dni wcześniej, w pierwszy dzień wojny, gdy tylko pojawiły się pierwsze strzały wymierzone w obiekty wojskowe.

Kateryna nie wierzyła, że będzie wojna. Po jej wybuchu chciała zostać w Energodarze z mężem, ale jej synowie musieli mieć opiekuna
KACPER KRZANOWSKI

Kateryna z zawodu jest dziennikarką. W Energodarze była dyrektorem miejskiej telewizji, pracowała też podobnie jak Margarita w Klubie Kultury Polskiej. – Byłam kierowniczką Szkoły Młodego Dziennikarza. Zabierałam dzieci na różne wydarzenia i razem robiliśmy z nich reportaże.

Wraz z synami znalazła się na liście przygotowanej przez panią Ludmiłę, prezeskę Stowarzyszenia Kultury Polskiej w Energodarze. – Nie wierzyłam, że będzie wojna. Gdy wybuchła, było to dla nas zaskoczenie. Nie wiedzieliśmy, co robić. Nie czułam realności tego, co się dzieje. Wszystko robiliśmy automatycznie. Chciałam nawet, żeby moje dzieci poszły do szkoły, a pani Ludmiła poleciła, żebym spakowała walizki, bo wyjeżdżamy.

Zostawili bliskich

Kateryna chciała pozostać w Energodarze, ale jej nastoletni synowie musieli mieć opiekuna. W Ukrainie pozostał jej mąż, który pracuje w elektrowni jądrowej. – Sytuacja w Energodarze wygląda jak okupacja. Elektrownia jest w rękach okupantów.

Kobieta mówi również o propagandzie. – Pojawiły się listy, na których napisano, że Rosja nas uwolniła, że wszystko będzie w porządku i żeby ludzie nie organizowali żadnych spotkań na ulicach, ale siedzieli w swoich domach. Że ludzie będą teraz szczęśliwi i radośni. Takie bajki, tylko nie wiem do kogo skierowane. Wszystko u nas było w porządku. Ludzie mieli pracę, samochody, mieszkania, pieniądze.

W Ukrainie zostali też bliscy Margarity – rodzice i siostry z rodzinami. – Nie chcieli wyjeżdżać. Mama powiedziała, że tam zostanie. Ciągle myślimy, co tam się dzieje. Pozostaje strach.

Nowa rzeczywistość

Kateryna wyjeżdżając zabrała dzieci, dokumenty i rzeczy na dwa tygodnie. Tymczasem w Krośnie przebywa już prawie dwa miesiące. – Pierwszy raz w życiu dostałam status bezrobotnej, po 20 latach pracy. Dla mnie to trochę niespodzianka. Nie wiem, co będzie i jak to będzie.

Obie z Margaritą pomagają w organizacji życia w Bursie. Kateryna zajmuje się sprawami gospodarskimi, Margarita m.in. pomaga w szukaniu pracy. – Nie jest to dla mnie trudne, bo jestem częścią tej grupy. Również tutaj żyję i znałam te osoby wcześniej – mówi pierwsza z kobiet.

Pracownicy bursy robią wszystko, aby dzieciom z Ukrainy zapewnić namiastkę zwyczajnego życia
KACPER KRZANOWSKI

Obie przyznają, że nie spodziewały się takiego przyjęcia przez Polaków. - Dostaliśmy więcej niż oczekiwaliśmy. Byliśmy zszokowani, gdy przyjmowano nas tutaj jak najlepszych gości – mówi Kateryna. - Dobrze się tutaj czujemy. Nie spotkałam nikogo, kto zapytałby mnie, co ja tu robię i kiedy pojadę do domu.

- Podoba mi się tutaj. To świetne, że ludzie tak nas przyjmują. Polacy mają wielkie serca. Dostaliśmy wszystko, czego potrzebujemy i to bardzo dużo – mówi Margarita.

Obie liczą na powrót do Ukrainy. Kateryna ma nadzieję na zwycięstwo Ukrainy. – Jeżeli będzie taka możliwość, pojedziemy do domu, a do Polski będziemy przyjeżdżać jako goście. I będziemy czekać tych dni, kiedy będziemy mogli zrobić coś na znak naszej wdzięczności dla Polaków.

Świetlica w bursie przy ul. Czajkowskiego
KACPER KRZANOWSKI

- Czekamy aż się to wszystko skończy. Wszyscy w to wierzymy. Tak nie może być w XXI wieku – dodaje Margarita, która codziennie sprawdza wiadomości z nadzieją na koniec walk.

Joanna Baran przyznaje, że większość osób wiąże swoją przyszłość z Krosnem. – Chcieliby tutaj normalnie żyć i pracować. Jedna z rodzin wcześniej mieszkała w Doniecku. W 2014 roku miasto zostało zaatakowane i ich dom został zburzony. Przeprowadzili się do Energodaru i teraz musieli uciekać również z tego miejsca. Kobieta mówi, że nie chce już tam wracać i się bać, nie ma na to siły. Nigdy nie myślała, że tutaj spotka ją tyle dobrego. Sądzę, że to nie jest pojedynczy głos.