WOJNA W UKRAINIE

Przyjęli uchodźców pod swój dach. "Sytuacja tego wymaga"

Do Krosna i okolicznych miejscowości przybywa coraz więcej ukraińskich uchodźców. Do Polski uciekają przed wojną, a po przekroczeniu granicy często nie wiedzą, co dalej robić. Na szczęście wielu z nich spotkało się z życzliwością i dobrocią Polaków. Maria, Wojciech, Magda oraz ich bliscy to jedne z wielu osób, które dały schronienie uciekającym obywatelom Ukrainy.
Anna Kania
Rodzina z Ukrainy, której schronienie dał Wojciech Zagórski i jego żona
Kacper Krzanowski

Rosja zaatakowała Ukrainę w czwartek, 24 lutego. Wielu Ukraińców, głównie kobiety, dzieci i starsi, zdecydowało się szukać schronienia przed wojną w sąsiednim kraju. Do Polski wyruszyło wiele tysięcy osób, a na granicy zaczęły tworzyć się ogromne korki. Niektórzy uchodźcy na wejście do naszego kraju oczekiwali nawet kilka dni, nie wiedząc do końca co ich czeka po przekroczeniu granicy.

Ale Polacy zdali egzamin z człowieczeństwa. Ruszyły zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy, wiele osób pojechało na granicę, aby nieść pomoc potrzebującym. Także do Krosna i okolicznych miejscowości zaczęli przybywać uchodźcy, a wielu mieszkańców naszego regionu zaoferowało im swoją pomoc. Wśród nich są Maria, Wojciech i Magda, którzy wraz ze swoimi bliskimi przyjęli lub zapewnili dach nad głową ukraińskim rodzinom.

„Należy pomagać ludziom, którzy znaleźli się w krytycznej sytuacji”

Maria Nóżka rok temu angażowała się w pomoc dla uchodźców z granicy polsko-białoruskiej. Uważa, że jeśli ma się możliwości, trzeba pomagać, dlatego zaoferowała ukraińskim uchodźcom dach nad głową. – Sytuacja jest bardzo krytyczna. Ci, którzy muszą opuścić swój kraj, potrzebują na jakiś czas bezpiecznego schronienia.

Córka pani Marii studiuje w innym mieście, więc teraz ma do dyspozycji duży pokój. Udostępniła go swoim gościom – mamie z dwójką nastoletnich synów z Tarnopola. – Wyjechali zaraz w pierwszy dzień, gdy wybuchła wojna i zaczęło się bombardowanie. Dzięki temu uniknęli tych strasznych kolejek na granicy. Jednak z tego powodu, że byli zdezorientowani i nie ufali innym, to na dworcu w Przemyślu spędzili dwie noce.

Maria Nóżka uważa, że jeżeli ma się takie możliwości, to trzeba pomagać. Dlatego zaoferowała gościnę w swoim domu mamie z dwójką nastoletnich synów, którzy uciekli przed wojną z Tarnopola
Kacper  kRZANOWSKI

Zabrała ich stamtąd inna mieszkanka Krosna. Wraz z mężem udała się na granicę, aby pomóc, tak jak wielu Polaków. Uchodźców przywiozła do pani Marii. - W niedzielę zaprosiła ich na obiad i pokazała Krosno. Pomogła też kupić potrzebne ubrania dla Ukrainki, bo chłopcy zabrali ze sobą ciuchy, ale ich mama miała przy sobie bardzo niewiele. Przyjechała tylko w jednych butach.

Sytuacja jest o tyle łatwa, że kobieta potrafi mówić po polsku. – Jako dziecko często bywała w Polsce, nawet przez rok chodziła do polskiej szkoły średniej.

Po przyjęciu uchodźców życie pani Marii nie uległo dużej zmianie. – Pracuję zdalnie, oni w tym czasie zajmują się sobą, nawet gotują. Powiedziałam im, żeby czuli się jak u siebie w domu. Na początku ta kobieta była bardzo zestresowana, ale teraz widać, że już się uspokoiła. Mówi, że denerwuje się tym, co się dzieje i sama do końca nie wie, jaki ma wykonać kolejny ruch. Ma nadzieję, że wojna szybko się skończy i będą mogli wrócić do siebie.  

„Ci ludzie tego potrzebują”

Dla Wojciecha Zagórskiego i jego żony Pauliny to było zrozumiałe, że trzeba pomóc. Na facebookowej grupie "Krosno Ukrainie - pomoc" zamieścił post, oferując mieszkanie dla ukraińskiej rodziny. Szybko odezwał się do niego znajomy, którego kolega z Ukrainy pracował w Polsce i po wybuchu wojny postanowił ściągnąć tutaj swoją rodzinę z Kijowa.

Mieszkanie stało puste, do remontu, ale da się w nim mieszkać – mówi pan Wojtek. – To była szybka decyzja, aby zaprosić do niego potrzebujących. W ogóle się nad tym nie zastanawiałem, a sytuacja tego wymaga. Kto wie, czy za chwilę my nie będziemy tego potrzebować…

Ukraińska rodzina w mieszkaniu pana Wojciecha. Zmęczeni, ale szczęśliwi, że mogą być razem
KACPER KRZANOWSKI

W mieszkaniu schronienie znalazły cztery osoby: małżeństwo z dwójką kilkuletnich synów.   

- Mieszkanie trochę wyposażyliśmy, pomogli nam znajomi, którzy przywozili żywność i najpotrzebniejsze rzeczy – mówi pan Wojtek.

Podróż kobiecie i dzieciom zajęła cztery dni. – Czują się w porządku. Są zmęczeni i przybici, ale też szczęśliwi, że są razem. Wcześniej nie widzieli się przez siedem tygodni. Bomby nie latają im tutaj nad głową, więc to na pewno dla nich duży oddech.

„Byli zszokowani, że ktoś obcy chce im tak bardzo pomóc”

Od kilku lat dom po babci stał pusty. Gdy więc zapytano, czy mogą udostępnić go rodzinie z Ukrainy, nie zastanawiali się. Magdalena Radoń, jej siostra Karolina i ich mężowie szybko ruszyli do porządkowania pokoi i sprowadzenia potrzebnych mebli oraz sprzętu. Wszystko po to, aby ich goście czuli się jak najlepiej.

Pomogło też ogłoszenie na Facebooku. Ludzie ruszyli z pomocą, przynosili i wysyłali żywność oraz najpotrzebniejsze rzeczy, za co Magda i jej bliscy są ogromnie wdzięczni.

- Na początku mieliśmy przyjąć inne osoby, ale one znalazły schronienie w Rzeszowie. Skoro wszystko było przygotowane, postanowiliśmy znaleźć inną rodzinę, która by u nas zamieszkała. W niedzielę pojechaliśmy do pobliskiego hotelu, gdzie wiedzieliśmy, że jego właściciel pomaga uchodźcom i tam spotkaliśmy panią Marynę i jej bliskich.

Magda zaznacza, że na początku uchodźcy byli trochę nieufni. – Sądzę, że nie spodziewali się, że ktoś bezinteresownie będzie chciał im pomóc, ale gdy zobaczyli dom, zdecydowali się do niego przeprowadzić.

Magdalena Radoń, jej siostra i ich mężowie zaproponowali dach nad głową aż dziesięciorgu uchodźcom z Ukrainy. Najmłodszy z nich ma pięć miesięcy 
Magdalena Radoń

Łącznie zamieszkało w nim dziesięcioro osób: czterech mężczyzn, cztery kobiety i dwoje dzieci, w tym jedno pięciomiesięczne. – Oni zostawili za sobą całe swoje życie. Teraz widnieje ono tylko na fotografiach, które ze sobą zabrali – mówi Magda. – Podarowaliśmy im łóżeczko dla tego dzieciątka, na którym rozwiesiłam przybornik w szaro-białe gwiazdki. Mama tego niemowlaka miała taki sam u siebie. Gdy zobaczyła ten, rozpłakała się.

Magda zaznacza, że opuszczenie swoich domów, to była dla nich bardzo trudna decyzja. – Zwątpili, gdy zobaczyli, co dzieje się na granicy: tłumy czekające na wejście po kilka godzin, dzieci pookrywane w kołdry i koce, brak toalet i wody. Jedna z kobiet powiedziała mi, że tam na granicy zastanawiała się, czy nie lepiej było zostać w Ukrainie i tam zginąć. 

Tutaj odzyskali spokój. – Już zaczęli szukać pracy. Nie chcą siedzieć i czekać, chcą się usamodzielnić. Jestem z nich dumna, że pomimo sytuacji, w której się znaleźli, potrafią znaleźć pozytywne strony i być tak zaradni.