Dominik Szczepański pochodzi z Jedlicza. Jako dziecko uczestniczył w obozach wędrownych organizowanych w Bieszczadach. Stąd narodziła się jego miłość do gór. Po maturze przeprowadził się do Warszawy, gdzie rozpoczął studia i pracę w redakcji sportowej Gazety Wyborczej. Gdy uruchomiono serwis o sportach ekstremalnych, Dominik zaczął go prowadzić w wolnych chwilach.
Można powiedzieć, że pisarzem został dzięki sprzyjającemu losowi. W 2015 roku Aleksandrowi Dobie udało się w wieku 67 lat samotnie przepłynąć kajakiem Atlantyk. Dominik, który na bieżąco relacjonował jego wyprawę, dostał propozycję napisania biografii o niezwykłym kajakarzu. Powstała książka „Na oceanie nie ma ciszy”.
Później bohaterami książek Dominika stali się himalaiści. – Gdy w 2013 roku na Broad Peak, ośmiotysięczniku na styku Chin i Pakistanu, zginęło dwóch wspinaczy - Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski, cała Polska zaczęła się interesować himalaizmem po wielu latach przerwy – wspomina.
Gdy zimą 2016 roku szczyt Nanga Parbat atakowało aż pięć ekip, Dominik był tam na miejscu. W bazie pod Nagą Górą spędził trzy tygodnie. – Spotkałem jednych z najlepszych himalaistów świata: Adama Bieleckiego, Alexa Txikona i Simona Moro. Zobaczyłem, jak himalaizm wygląda od podszewki i przekonałem się, że nie ma jednej prawdy o wyprawie. Nawet ludzie, którzy są w jednym zespole, potrafią się sprzeczać i przedstawiać swoje wersje wydarzeń. Potem nie zawsze dochodzą do porozumienia.
Z tej wyprawy narodziła się książka „Nanga Parbat. Śnieg, kłamstwa i góra do wyzwolenia”, którą napisał z Piotrem Tomzą. Jednak to jego dwie kolejne książki stały się prawdziwymi bestsellerami: „Spod zamarzniętych powiek” o Adamie Bieleckim oraz „Czapkins - prawdziwa historia Tomka Mackiewicza”.
Najtrudniejsza do napisania okazała się biografia Tomka Mackiewicza, który zimą 2018 roku zmarł wracając z Elisabeth Revol ze szczytu Nanga Parbat. – Do tej pory nie wiem, czy pisanie tak wcześnie o tragicznie zmarłych osobach jest właściwe. Z drugiej strony pamięć ludzka jest ulotna, a wspomnienia zacierają się – mówi Dominik.
Pomimo moralnych wątpliwości nie żałuje, że podjął się tego zadania, zwłaszcza że miał przychylność Anny Solskiej-Mackiewicz, wieloletniej partnerki Tomka. Dominik odwiedził Pakistan, rozmawiał z mieszkańcami wiosek, gdzie zatrzymywał się Czapkins, spotkał się z Elisabeth Revol i innymi wspinaczami oraz z jego znajomymi z Monaru (stowarzyszenie działające przeciwko narkomanii, bezdomności i zagrożeniom społecznym).
- Tomek wielu osobom jest bliski. Jego życie to historia zmagania się ze swoimi słabościami: nałogiem, trudną przeszłością i relacjami rodzinnymi. To też uniwersalna opowieść o pasji i przekraczaniu granic. Dla Tomka himalaizm był pasją, którą realizował pomimo braku pieniędzy i szyderstw ze strony środowiska himalaistów. Zdobycie zimą Nanga Parbat w małym zespole, bez dużego budżetu i medialnego wrzasku, odmieniło postrzeganie Czapkinsa przez innych.
Dominik nigdy nie próbował się wspinać w wysokich górach, ale odważył się wybrać na trzy wyprawy kajakarskie i eksploracyjne w głąb amazońskiej dżungli. Zabrał go na nie Maciej Tarasin, podróżnik i odkrywca, którego poznał podczas jednego z wywiadów. Jak mówi Dominik, były to wyprawy w starym stylu: niski budżet, byle jaki sprzęt, kilka tygodni w dziewiczej dżungli.
- Pojechaliśmy do Parku Narodowego Chiribiquete w Kolumbii w poszukiwaniu malowideł naskalnych sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat, namalowanych przez szamanów. Dotarcie do tego największego obszaru chronionego w Amazonii było niebezpieczne ze względu na trwającą w Kolumbii wojnę domową. Nigdy nie wiedzieliśmy, co nas spotka.
Ich przewodnikiem w dwóch pierwszych wyprawach był Camilo Martapi, Indianin z plemienia, które już prawie wyginęło. – Camilo wiedział, jak przetrwać w dżungli, gdzie łapać ryby, jak poruszać się po lesie deszczowym, jak czytać znaki i ścieżki. Dużo wiedział o zwierzętach i zagrożeniach w dżungli.
W trakcie pierwszej wyprawy zostali zatrzymani przez partyzantów, którzy nie przepuścili ich dalej. W trakcie drugiej Maćka Tarasina ukąsiła żararaka lancetowata, jeden z najbardziej jadowitych węży w Amazonii. – Camilo odrąbał głowę gadowi i wyciągnął z niej naturalną fiolkę z czarną substancją. Kazał ją Maćkowi wypić, tłumacząc, że to lekarstwo. Według wierzeń jego plemienia każde zwierzę w dżungli ma w sobie odtrutkę na jad węża, on sam także. Maciek trochę wypił, a trochę wsmarował w ranę.
Helikoptery wydostały uczestników wyprawy z dżungli po trzech dniach. – Maciek przeżył, bo prawdopodobnie wąż ukąsił go bez jadu – wspomina Dominik. W trakcie trzeciej wyprawy jako pierwsi przepłynęli rzekę Rio Ajaju kajakami i dotarli do malowideł.
– Nie znaleźliśmy nowych rysunków, ale zobaczyliśmy kawał tego parku. A to, co zobaczyliśmy na płaskiej ścianie tepui, góry stołowej, już zawsze będzie wracało do nas w snach. Malowidła Chiribiquete oszałamiają swoim rozmiarem i tym, co przedstawiają. To zapis amazońskiej kosmologii, zbiorowe dzieło setek ludzi tworzone przez tysiąclecia.
W 2018 roku wraz z przyjaciółmi - Bartoszem Deliowskim i Wiktorem Mańkowskim, Dominik kupił 25-letni samochód Mitsubishi Delica. – To takie połączenie vana z terenówką. Wyremontowaliśmy go w półtora roku, a następnie przetransportowaliśmy statkiem do Kolumbii. Tak zaczęła się nasza podróż przez Amerykę Południową.
W ciągu trzech miesięcy przejechali Kolumbię, Ekwador i wjechali do Peru. W trakcie podróży spali w samochodzie, namiotach lub hamakach. – Nasz budżet był niewielki, ale była to dla nas zabawa. Swoimi przygodami dzieliliśmy się na blogu.
Podróżowali od miasta do miasta bocznymi drogami. Chcieli zobaczyć, jak ludzie tam mieszkają. - Patrząc na Kolumbijczyków, którzy tak wiele wycierpieli z powody wojny, a mimo to byli wciąż ufni, otwarci, gościnni, doszedłem do wniosku, że człowieka bardzo trudno złamać, a do szczęścia jest o wiele mniej potrzebne niż nam się wydaje – twierdzi Dominik.
Z przyjaciółmi szukał też plemion indiańskich, które dopiero niedawno skontaktowały się z cywilizacją. Udało im się porozmawiać z przedstawicielami Indian Nukak (zwanych ostatnimi nomadami Amazonii). Są oni dopiero pierwszym lub drugim pokoleniem, które opuściło dżunglę.
– Nie chcieli kolaborować z partyzantami, więc zostali wygnani. Mieszkają w obozie, który jest dla nich za mały. Wielu z nich nie mówi jeszcze po hiszpańsku, nie ma kwalifikacji do życia w naszym mieście, więc żyją bardzo biednie. Pomaga im Czerwony Krzyż i inne organizacje humanitarne. Zaczynają cierpieć na choroby cywilizacyjne, chcieliby wrócić na swoje ziemie. Co podoba im się w naszym świecie? Żartowali, że przede wszystkim gra w bilard – Dominik tak opisuje plemię.
Wyprawę Polaków przerwał wybuch pandemii. W połowie marca 2020 roku udało im się wrócić do Polski.
Rok 2020 i szalejąca na świecie pandemia zmieniły plany Dominika. Jego przyjaciel i podróżnik Mateusz Waligóra, który jako pierwszy przeszedł mongolską część pustyni Gobi, zaproponował mu współpracę przy książce o swojej wędrówce wzdłuż Wisły.
– Na początku pomysł mnie nie porwał, ale Wisła i walka o jej przyszłość okazała się kopalnią tematów. Opowiedzieliśmy nie tylko o zagrożeniach, które czyhają na największą polską rzekę: o suszy, gwałtownych powodziach czy jej kruchym ekosystemie, ale również o ludziach, którzy są z nią związani i kultywują dawne tradycje. Na przykład opisaliśmy historię poszukiwaczy, którzy w Wiśle znaleźli skarb zrabowany w trakcie potopu szwedzkiego, czy historię pana Piotra, który nad brzegami Wisły zbiera kości prehistorycznych zwierząt.
W książce znalazły się też wywiady z biologami, hydrologami, klimatologami. Książki „Szlak Wisły. 1200 km pieszej przygody” nie znajdziemy w żadnej księgarni. Dominik i Mateusz wydali ją własnym nakładem dzięki pomocy partnerów i internautów. Można ją nabyć tylko na stronie internetowej wydawnictwa, które założyli - neverendingstories.
Obecnie Dominik pracuje nad biografią polskiej himalaistki i historią pewnej wyprawy żeglarskiej, która dotarła najdalej na południe świata. Planuje też z Mateuszem kolejną akcję - tym razem podróżnik miałby wędrować wzdłuż Bałtyku, dając pretekst do opowiedzenia o zagrożeniach dla polskiego morza. Co dalej? – Może kilka miesięcy w kamperze po Stanach Zjednoczonych? Takie podróże rozwalają życie na atomy, sprawiają, że proza jest trudniejsza do przyjęcia, a praca na etacie przestaje być spełnieniem marzeń.