Gdy handlowy dzień dobiega końca, pan Robert chowa dywany do kilku blaszaków-magazynów. Segreguje je wymiarami. W budzie, która znajduje się najdalej na zapleczu jego stoiska i wychodzi w kierunku wałów Wisłoka, układa przede wszystkim te o wymiarach 2x3 m. Ów rytuał powtarza od 16 lat. Powtórzył go i w piątkowe popołudnie (17.06).
O palących się dywanach dowiedział się kilka godzin później, około jedenastej wieczorem. Strażaków poinformowano o pożarze pół godziny wcześniej. Gdy dotarli na miejsce, w płomieniach były już dwa blaszaki: skrajny z dywanami o wymiarach 2x3 metry oraz przyległa do niego buda, w której sąsiad pana Roberta przechowywał palety. Ogień, który najpierw w syntetycznych włosiach dywanów, a następnie w drewnie znalazł doskonałą pożywkę, zdążył już zdeformować blaszaną ścianę, znaleźć ujście i przeskoczyć na kolejny magazyn. - Tu go "złapaliśmy" – relacjonuje kpt. Piotr Szydło z KM PSP, który dowodził akcją gaśniczą. - Trzeci blaszak był w całości wypełniony dywanami. Z tego, co mówił właściciel, w środku znajdowało się ich ponad 300. My wynieśliśmy około 250. Reszta została nadpalona.
Większość dywanów zmagazynowanych w pierwszym blaszaku, w tym, w którym według wstępnych ustaleń strażaków znajdowało się zarzewie pożaru, spłonęła.
Pan Robert nie jest jeszcze w stanie podać całkowitej liczby zniszczonych dywanów, bo, jak tłumaczy, do wyrzucenia nadają się nie tylko te strawione przez ogień. - Nie wiem, ile z tych, które ocalało, przesiąkło swądem spalenizny i nie nadaje się do sprzedaży – mówi. Straty oszacował więc na razie wstępnie. - Na pewno przekroczą 10 tys. zł – jest pewien.
Choć pod uwagę brane jest przypadkowe zaprószenie ognia, on sam podejrzewa podpalenie. Faktycznie, przyznaje, co jakiś czas w okolicach jego blaszaków imprezowało różne łachmaniarstwo, po którym rano zbierał butelki i puszki. - Tym razem nie było żadnych śladów imprez. A nawet jeśli ktoś przechodząc rzucił przypadkowo niedopałek, to, proszę mi wierzyć, dywan nie zapali się od niego tak szybko. Rzuci go pan na dywan, a on co najwyżej wypali w nim dziurkę, a potem zgaśnie – twierdzi.
Najważniejszą okolicznością, która podsuwa mu scenariusz o podpaleniu, jest zaś zdarzenie sprzed około dwóch miesięcy. Gdy przyszedł rano do pracy, ściana skrajnego blaszaka była odgięta. - Myślałem, że ktoś chciał ukraść dywan. Znitowałem to porządnie i zapomniałem o sprawie. Może tym razem było tak samo, z tą różnicą, że ktoś podłożył ogień? – myśli głośno.
Różne hipotezy dotyczące przyczyn pożaru weryfikować będą policjanci z KMP w Krośnie. Pan Robert liczy, że ich ustalenia pozna już niedługo. Tymczasem stara się sprzedać nietknięty ogniem ani jego wonią towar. - Dywanów na pewno żal, ale najważniejsze jest to, że nikomu nic się nie stało. Ludzie mają większe tragedie – kończy.