Pasącego się na tyłach klasztoru kapucynów gniadego konia obserwowaliśmy z redakcyjnych okien od dawna. Od czasu do czasu podchodził pod samą świątynię i skubał spokojnie trawnik przy chodniku.
Wiosną i latem słuchaliśmy piania kogutów. Otwieraliśmy okno, a ono wlatywało do środka i wypełniało szczelnie pokój.
Niedawno pojawiło się natomiast stado kaczek, wydreptujących codziennie ścieżki w bujnej zieleni, takiej, której niedobór coraz bardziej doskwiera w mieście.
Ależ te widoki, dźwięki i kolory pozytywnie nastrajają do życia! Wieś w centrum miasta. Jesteśmy jednak w tych doznaniach uprzywilejowani, bo na kapucyńskie włości spoglądamy z wysokości trzech pięter nad ziemią, dlatego nasz wzrok bez problemu przeskakuje dwumetrowy mur, który odgradza ten świat od przechodniów. No może poza dźwiękami, pianiem czy kwakaniem, które przefruwają nad kamienną barierą, ale szybko giną w huku dość ruchliwej ulicy.
Postanowiliśmy, że nie będziemy zachłanni i podzielimy się z naszymi czytelnikami tym, co obserwujemy i słyszymy z redakcyjnych okien.
Brat Michał, gwardian klasztoru kapucynów, wydaje się naszą prośbą nieco zaskoczony, ale bez wahania zgadza się, abyśmy z bliska przyjrzeli się, jak wygląda schowane za murem gospodarstwo. - Ale waszym przewodnikiem będzie brat, który się tym wszystkim opiekuje – oddaje nas pod opiekę brata Dariusza.
Przechodzimy przez furtkę. Najpierw podążamy wzdłuż klasztornej kuchni i tylnej ściany kościoła. Na wprost mamy nasze okna. Skręcamy i wchodzimy w zieleń. Po lewej są uprawy, po prawej hodowla.
Najpierw hodowla. Oprócz lawirujących między drzewami 30 kaczek, jest tu jeszcze 10 drepczących na półwolnym, bo ogrodzonym siatką, wybiegu kur, kogut, 9 kurczaków, a nawet 4 indyki. Gdy na nasz widok cały ten drób zaczyna piać, piszczeć, kwakać i bulgotać, robi się naprawdę zgiełkliwie, pewnie na tyle głośno, że wydobywający się za mur hałas na chwilę przytłumia szum kół i warkot silników.
W hodowli drobiu próbujemy się doszukać jakiegoś elementu ćwiczenia duchowego, ale brat Dariusz jest akurat wyjątkowo przyziemny. - To na jajko i mięso – mówi. - Sami panowie rozumiecie, że różnica w smaku między swojskim mięsem czy jajkiem, a tymi z marketu jest zdecydowana. Kury trzymamy na jajko, to jeszcze młode ptaki, na razie znoszą po kilka jajek dziennie. Reszta ptactwa jest na mięso. Drobiu wystarcza na nasze potrzeby i nie musimy się w niego zaopatrywać.
Ale drób to nie wszystko. To, czego przez gęstwinę drzew nie mogliśmy dostrzec, to gołębnik i jeszcze jedna zagródka, po której przechadza się sześć dzikich kaczek i para bażantów królewskich. Samiec jest bajecznie kolorowy, wygląda jak niewielka paleta malarska. Cudo. - Przywiozłem je od rodziców. Na razie trzymam na rozród – przewodnik przerywa nasz zachwyt.
Pracy przy tym wszystkim trochę jest. Rano brat Dariusz wypuszcza zwierzęta, daje im jeść i pić. Potem, w południe i po południu, znowu je karmi, a pod wieczór zapędza do kurnika. Raz na tydzień czyści kurnik i jego obejście. Do pracy przy zwierzętach sam się zgłosił. Lubi to i zna się na tym, bo jego rodzice mieli na Opolszczyźnie kilkuhektarowe gospodarstwo.
Pytamy o konia, bo to od niego zaczęła się nasza fascynacja klasztornym zapleczem. Koń jest w stajni, nie pójdziemy do niej jednak, bo nie ma jego opiekuna, sędziwego brata Ewarysta, a bracia wolą, gdy każdy z nich uprawia własne poletko i nawzajem sobie na nie nie wchodzą. Słusznie. Dowiadujemy się jednak, że zwierzę ma na imię Patryk. Służy do hipoterapii – zajęć rehabilitacyjnych, które pomagają osobom dotkniętym schorzeniami układu nerwowego i ruchowego. Patryk ma tu dobrze. Pasie się na niewielkiej łące, którą brat Ewaryst sam kosi i zbiera siano na zimę. Koń faktycznie zapędza się czasami pod mur kościoła, więc nie dziwne, że mogliśmy go widzieć.
Teraz uprawy. To, co widzimy, to ich resztki: z krzaków zwisają już ostatnie pomidory, a z karłowatych drzewek – ostatnie jabłka. W niebo pną się jeszcze tylko łodygi afrykańskiej kukurydzy – tegorocznego eksperymentu, który ze względu na nieco jednak inny klimat, niestety się nie powiódł, bo do całkowitego dojrzenia braknie mu trochę lata. O truskawkach, winogronach deserowych, borówkach amerykańskich czy jagodach kamczackich, które jeszcze niedawno bracia rwali i zjadali prosto z krzaków, nie ma już mowy, sezon się skończył. W klasztornej spiżarni zostały po nim jednak słoiczki z konfiturami.
Zastanawiamy się, czy tak wygląda zaplecze każdego klasztoru kapucynów. Kiedyś przecież własne gospodarstwo było absolutnym standardem. - Nie, dzisiaj już tak nie jest – zaspokaja naszą ciekawość brat Dariusz. - Z tego prostego powodu, że jest coraz mniej powołań i po prostu brakuje rąk do pracy. Można powiedzieć, że my tutaj jesteśmy wyjątkiem. Ale to i tak nie jest jeszcze to, czego byśmy chcieli. Dopiero zaczynamy organizować ten teren. Chcemy tu jeszcze posadzić drzewa owocowe – śliwy i brzoskwinie. Za rok będzie tutaj zupełnie inaczej.
I będzie tutaj więcej zwierząt. Kapucyn widziałby tu jeszcze króliki oraz cudaczne kury silki z piórami wyglądającymi jak futro. I jeszcze coś, ale tego na razie nam nie zdradzi, nie chce zapeszać. - Ale gdy tylko się pojawi, na pewno zobaczycie to z okna – uśmiecha się.
I na pewno naszym czytelnikom o tym opowiemy.