ARCHIWUM 1999-2017

Balony dostarczają przygód

Wczoraj (30.05) odbył się tylko poranny start do konkurencji XIX Balonowych Mistrzostw Polski. Popołudniu znów zaczął wiać silny wiatr (16-20 km/h). W chwili publikacji tej informacji wszystko wskazywało na to, że nie odbędą się także dzisiejsze poranne loty (1.05). Popołudniu aura ma się poprawić. Korzystając z chwili wolnego czasu, porozmawialiśmy z jednym z baloniarzy.
Redakcja Portalu
Artykuł z archiwum 2002-2017

Rozmowa z Romanem Mikielewiczem z Litwy - balon LY-OBL:

Jesteś jednym z najlepszych zawodników na Litwie?
- Byłem mistrzem Litwy w roku 1995, a w 1997, 2000 i 2001 zdobywałem brązowe medale. Jestem też Prezesem Stowarzyszenia Baloniarzy Litewskich.

Czy te Mistrzostwa Polski to twoje pierwsze loty w Polsce?
- Nie. W Mistrzostwach Polski startowałem dwukrotnie. Zawsze zajmowałem na nich 7 miejsca. Jednak w ogóle w Polsce latałem częściej, na różnych zawodach - w Łodzi, w Białymstoku, w Lesznie...

Z tego co zauważyłem, to latasz balonem sam.
- Tak. To dość przyjemne. Sam sobie regulujesz gaz, sam odpowiadasz za markera, sam analizujesz mapę. I oczywiście satysfakcja z wygranej jest większa, bo wiesz, że zapracowałeś sobie na to sam.

Czy samodzielne latanie jest więc lepsze?
- Niekoniecznie. Każdy ma jakieś własne zasady latania, swoje wypracowane sposoby. Mój balon jest jednym z mniejszych, ma 1600 m3 objętości i to też jest czynnik, który powoduje, że samemu lepiej się nim lata.

Czy latanie balonem jest proste?
- W sumie jest proste. Regulujesz tylko gaz, a przez to wysokość lotu. W górze szukasz odpowiednich prądów wietrznych i lecisz razem z nimi.

To chyba nudne?
- Nie! Każdy lot ma jakieś swoje własne, specyficzne emocje.

Na przykład?
- Kiedyś w Kałudze koło Moskwy szkoliłem baloniarzy. Lataliśmy nad słynną rzeką Oką. Podczas jednego z lotów, polecieliśmy dość daleko i nie nadążył za nami samochód. Wylądowaliśmy na dzikim polu. Zaczęło się robić ciemno, a ponieważ miejsce było bagniste i nie mogliśmy się stamtąd ruszyć, postanowiliśmy tam spać. Zawinęliśmy się w powłoce balonu i tak przenocowaliśmy...

I jak to się skończyło?
- Nad ranem usłyszeliśmy nadlatujący samolot. Okazało się, że nasi koledzy zaczęli nas szukać. Rozpaliliśmy jakieś kopki siana, żeby mogli nas zauważyć. Nie mogli nas jednak stamtąd tak szybko "ewakuować" i zrzucali nam jedzenie. Dziś wspominam to na wesoło, wtedy nie było lekko.

Czyli lądowania dostarczają dużo przygód?
- O, tak! Kiedyś przez przypadek przekroczyłem granicę białoruską. Leciałem balonem z napisem "Litwa", przy koszu powiewała litewska flaga. Lądowałem w jakiejś małej wiosce. Ludzie wyszli, zaczęli się przyglądać. Myślałem, że chcą mnie przywitać, a okazało się, że chodziło im raczej o zlinczowanie mnie...

?
- Ci mieszkańcy mówili tak: "Nikt nie lata, a oni latają". I w tym stwierdzeniu była dwuznaczność pewna, bo Białorusinom chodziło o to, że nikt się od Związku Radzieckiego nie odłącza, a Litwa tak; nikt nie neguje ustroju, a Litwa tak. Byli dość wrogo nastawieni, mieli milicję wzywać, ale jakoś wyszedłem z tego cały.

Same stresujące sytuacje!
- Nieprawda. Raz wylądowałem na polu jakiegoś rolnika. Gospodarz przyszedł do mnie z butelką alkoholu. I wspólnie napiliśmy się wódki...

Adrian Krzanowski, fot. Justyna Jurczak i Mateusz Nowak