ARCHIWUM 1999-2017

Jak Europarlament wpływa na nasze życie

Gościmy w Brukseli, w Parlamencie Europejskim. O pracy w tym miejscu, ważnych decyzjach rzutujących na sytuację w kraju, a także o polityce bez kłótni i oszczerstw rozmawiamy z Elżbietą Łukacijewską, europosłanką z Podkarpacia. Zobacz też, jak można odbyć staż w Europarlamencie.
Redakcja Portalu
Jedna z sal Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Tu spotykają się posłowie, aby przedyskutować czy uchwalić pilne sprawy. Główne sesje odbywają się w Strasburgu

Proszę przypomnieć, jak długo jest pani europosłanką?

- Jestem europosłanką pierwszą kadencję, czyli od czerwca 2009 roku. Jesteśmy teraz na sali plenarnej w Brukseli, gdzie kilka razy w roku odbywają się "minisesje", czyli obrady parlamentu, które trwają nie dłużej niż 2 dni. Gdy zachodzi taka potrzeba, posłowie tutaj się spotykają i głosują ważne i istotne dokumenty. Sesje odbywają się w Strasburgu 12 razy do roku, to wynika z traktatów podpisanych wiele lat wcześniej. Wtedy posłowie oraz cała obsługa jedzie do Strasburga, gdzie odbywa się pełny tydzień sesji parlamentarnej. Cała praca, którą wykonujemy miesiąc lub kilka miesięcy wcześniej, jest tam poddawana dyskusji, opiniowana, a potem głosowana.

Parlament to spory obiekt. Czy odnalazła się pani już w tych wszystkich budynkach, pomieszczeniach, korytarzach?

- Na pewno, gdy przyjeżdżają tu do nas "wizytorsi", czyli osoby zapraszane przez nas z Polski, to na pewno wielkość parlamentu robi wrażenie. Niewątpliwie dla niejednego posła, który jest tutaj pierwszą kadencję tak jak i ja, to ta mnogość korytarzy i zaułków w porównaniu z polskim Sejmem na pewno przytłaczała, ale to wszystko jest tak dobrze opisane, że już po pierwszym, drugim dniu można wszędzie trafić. "Koniec języka za przewodnika", więc nie ma problemu, ale faktycznie, gdyby porównać wielkość polskiego parlamentu, w którym też się gubią nowi posłowie z wielkością europarlamentu w Brukseli czy w Strasburgu, to są to dwie rzeczy nieporównywalne.

Czym zajmujecie się na co dzień? Praca zaczyna się dość wcześnie, mamy teraz godzinę prawie 19.00 i dalej siedzimy w parlamencie. Pani chodzi ze spotkania na spotkanie...

- Tak, praktycznie jest tak, że jeżeli posłowie przychodzą do parlamentu zwyczajowo na godzinę 9.00, to wychodzimy stąd około godziny 20.00, 21.00. Uczestniczymy w posiedzeniach komisji, posiedzeniach grup politycznych, mamy spotkania wewnątrz klubów polskich, gdzie dyskutujemy o ważnych sprawach dla Polski, które będą głosowane na sesjach i omawiamy jak my, Polacy mamy się zachować, jaki przyjąć kompromis. Spotykamy się również z osobami, które przyjeżdżają do nas z Polski, odpisujemy na maile, dzwonimy, rozmawiamy - tej pracy jest naprawdę bardzo dużo. Oczywiście dla tego, kto chce pracować, bo w Brukseli podobnie jak i w polskim parlamencie są osoby, które zostały wybrane i zapominają o tej aktywności i że wyborcy ich ocenią. My tutaj cały czas współpracujemy też z polskimi ministrami, samorządowcami wspierając ich rozwiązania. Myślę, że to jest w porządku.

Czego tutaj można się nauczyć? Czego można nauczyć się od innych polityków z całej Europy, ale także czego można nauczyć naszych polityków, którzy z polskiego Sejmu wyszli jako krzykacze, jako osoby, które pamiętamy z pierwszych stron gazet?

- Tutaj nie ma miejsca na takie negatywne emocje, na kłótnie, na oskarżenia, bo tutaj wszystko odbywa się na zasadzie wielkiej dyplomacji, osiągania kompromisu. Tu nie ma miejsca, aby za wszelką cenę utrzymywać, że moje zdanie i mój pogląd są najważniejsze. Panuje wielka kultura rozmów i debaty, kultura rozstrzygnięć, które w miarę możliwości mogą zadowolić wszystkie kraje. Posłowie odnoszą się do siebie z kulturą, z szacunkiem, z uśmiechem, bez względu na to czy ktoś jest posłem, ministrem czy zwykłym stażystą. Tutaj nikt nie czuje się gorszym, ani lepszym i to myślę są najbardziej wartościowe rzeczy. Marzyłabym, żeby polski parlament, czy chociaż część polskich posłów tak się zachowywała, nawet jeżeli mają różne poglądy.

Elżbieta Łukacijewska - europosłanka z Podkarpacia (PO)

Parlament Europejski to istna wieża Babel, mnóstwo języków. Jak parlamentarzyści sobie z tym radzą?

- Przy każdym stanowisku na posiedzeniu komisji czy na posiedzeniu parlamentarnym mamy słuchawki, a dookoła są kabiny, gdzie odbywa się tłumaczenie na 23 urzędowe języki UE, więc preferencja jest taka, aby na posiedzeniach komisji i parlamentu posługiwać się swoim narodowym językiem, tak aby zostało to dobrze, profesjonalnie przetłumaczone. Natomiast, gdy idziemy na kawę, gdy rozmawiamy już prywatnie, to językiem obowiązującym jest angielski.

Dlaczego decyzje, które zapadają w tej symbolicznej Brukseli, są tak ważne z perspektywy jakiejś wioski, miasteczka, są ważne dla mieszkańców Krosna, Jasła czy Sanoka?

- Są ważne, bo zmieniają nasze życie. Powodują, że pewne rozwiązania są bliskie ludziom. Chociażby przykładowe rozmowy międzynarodowe przez telefon komórkowy - gdyby nie decyzja UE, my Polacy dalej płacilibyśmy olbrzymie kwoty za te rozmowy.

Środki unijne umożliwiły Polsce nadrobienie wielkich zaległości. To tu są one dzielone i to tutaj negocjuje się kwoty, stawki, programy, projekty. Kończymy teraz realizację budżetu 2007-2013, widać, że największym beneficjentem była Polska.

Tu opracowuje się rozwiązania prawne, które potem są wprowadzane w Polsce, na przykład te związane z ochroną środowiska czyli zabezpieczeniem ludzi przed negatywnym działaniem zanieczyszczeń, czy nadrobieniem zaległości związanych z kanalizacją i oczyszczaniem ścieków. Wszystko to, co zagrażało naszemu zdrowiu i środowisku dzięki tym dyrektywom zostaje zmienione. Ubolewam nad tym, że odkąd zaczęliśmy dostosowywać prawo polskie do unijnego, to jeżeli dla polskiego polityka coś jest niewygodne, to zasłania się formułką "wymóg Unii Europejskiej", bo nikt tego nie sprawdzi, a Polacy to przyjmą. Nad tym ubolewam, bo absolutnie zdecydowana większość ustaleń idzie w kierunku jak najlepszych rozwiązań i poprawy życia mieszkańców UE.

Najlepszym miernikiem są nasi stażyści, którzy chodząc z nami na komisje i różne wykłady czy konferencje mówią, że faktycznie UE ma wpływ na to, co dzieje się w Polsce, że podejmowane są bardzo ważne decyzje. Ale ponieważ te decyzje podejmowane są w atmosferze wzajemnego szacunku i dyplomacji, to przekaz medialny stąd nie jest taki ciekawy, jak z miejsc, gdzie się biją i wióry lecą.

Główne wejście do budynku Parlamentu Europejskiego

Otacza panią grono stażystów, jak można zostać stażystą? Czy trzeba mieć tzw. plecy?

- Osoby zainteresowane szukają informacji na ten temat, przysyłają swoje aplikacje lub dzwonią. Mówią, że studiują europeistykę, zdrowie publiczne, stosunki międzynarodowe czy prawo i że chciałyby tutaj przyjechać i zobaczyć jak to wszystko funkcjonuje. Ja bardzo chętnie umożliwiam takie wyjazdy, wiadomo, że nie dam rady wszystkim jednocześnie zapewnić przyjazdu tutaj, ale co miesiąc dwie osoby z Podkarpacia przyjeżdżają. Większość stażystów to osoby z naszego regionu. Dostają wynagrodzenie określone przez posła. Tacy stażyści po miesiącu spędzonym tutaj wyjeżdżają odmienieni, widzą, że UE i ten świat mnogości nacji nie powoduje, że my jesteśmy gorsi, a wręcz przeciwnie, wiele osób tutaj się odnajduje.

Co konkretnie tacy stażyści robią?

- Wszystko to, co asystenci: chodzą z nami na komisje, spotkania, organizują je, jeżeli przyjeżdżają grupy z Polski, robią notatki, odpisują na maile, są rzucani na "głęboką wodę". Najwspanialsze jest to, że po pracy spotykają się ze stażystami od innych posłów, mogą nawiązać nowe kontakty, wymieniać się spostrzeżeniami i co ważne - używać aktywnie języka angielskiego. Być może są posłowie, którzy uznają, że jeżeli ktoś nie należy do ich partii, to nie zasługuje na bycie stażystą i przyjazd do Parlamentu Europejskiego, ale ja akurat nikogo tutaj jako członka PO nie miałam. Zawsze były to osoby studiujące lub zaraz po studiach, z którymi nigdy wcześniej się nie widziałam i ich nie znałam.

Zapraszam wszystkich, którzy chcieliby przyjechać tu na staże, aby odważnie nawiązywali z nami kontakt, bo taka przebojowość i chęć w zdobywaniu doświadczenia i w spełnianiu marzeń powodują, że takie marzenia stają się rzeczywistością.

Brukselski rynek. Bruksela to stolica zjednoczonej Europy

Czyli znajomość języka obcego jest jednak najważniejsza?

- Tak, chociaż jeden język obcy perfekcyjnie jest konieczny, bo niektóre konferencje nie są tłumaczone i jak stażyści muszą sporządzić z niej notatkę, to niestety bez znajomości języka sobie nie poradzą. Poza tym, jeżeli idą w naszym imieniu załatwiać różne sprawy związane z działalnością biura, to tylko francuski albo angielski to umożliwi. Ale młodzi ludzie naprawdę dobrze dziś umieją języki, więc nie jest to żadną przeszkodą.

Wiemy, że budżet UE początkowo nie został przyjęty, taka informacja poszła w świat, ale na ludziach nie zrobiło to wielkiego wrażenia, bo za bardzo nie wiedzą o co chodzi. Czy fakt ten wpłynąłby jakoś na Podkarpacie?

- Faktycznie nie doszło wtedy do kompromisu w sprawie budżetu, więc nie został uzgodniony przez 3 strony, natomiast cały czas czynione były starania, aby ten budżet został wynegocjowany i przyjęty. Gdyby faktycznie nie został przyjęty, to do czasu jego uzgodnienia, działalibyśmy na zasadzie prowizoriów budżetowych i wtedy na pewno wielkość środków przyznana poszczególnym krajom byłaby trochę niższa niż obecnie. Wszystkim zależy na kompromisach, ale nie jest tajemnicą, że ten kompromis budżetowy w tym roku nie zostałby osiągnięty przez Brytyjczyków, Szwedów i Holendrów, których dotyka kryzys. Zdarzyłoby się to chyba pierwszy raz w historii UE.

Na szczęście, Unia Europejska uniknęła prowizorium budżetowego na przyszły rok. Po porażce negocjacji w listopadzie, Parlament Europejski przegłosował w połowie grudnia budżet na 2011 r.

Rozmawiał i fot. Adrian Krzanowski