ARCHIWUM 1999-2017

Posłowie i ich różne punkty widzenia

Po wyborach parlamentarnych w sejmie zasiądzie dwóch posłów z Krosna: Stanisław Piotrowicz i Piotr Babinetz. Obaj reprezentują Prawo i Sprawiedliwość, będą więc w opozycji. Nie udało się zdobyć mandatu byłemu senatorowi Jerzemu Borczowi (PO). Jak komentują wyniki wyborów? Prezentujemy też sylwetkę Małgorzaty Marcinkiewicz z Jasła - posła Ruchu Palikota.
Redakcja Portalu
Posłowie z Krosna: Piotr Babinetz i Stanisław Piotrowicz z PiS oraz posłanka z Jasła: Małgorzata Marcinkiewicz z Ruchu Poparcia Palikota

Rozmowa z Piotrem Babinetzem (PiS)

Gratulujemy powtórnego wyboru. Czy jest pan zadowolony z wyniku PiS w Krośnie, na Podkarpaciu i w Polsce?

- Dziękuję. Bardzo dziękuję również wyborcom, którzy ponownie obdarzyli mnie zaufaniem. Z wyniku Prawa i Sprawiedliwości w Krośnie jestem zadowolony. 4 lata temu przegraliśmy dość wyraźnie z PO, a teraz wygraliśmy. W powiecie krośnieńskim też zwiększyliśmy przewagę nad PO, w całym okręgu Krosno-Przemyśl również ta przewaga minimalnie się zwiększyła. Spodziewaliśmy się, że zdobędziemy w nim 7 mandatów, bo skoro liczyliśmy na zwycięstwo w całym kraju, to i na Podkarpaciu wynik byłby lepszy.

Jeżeli chodzi o skalę kraju, to mieliśmy sygnały, że nasze poparcie się zwiększa w różnych środowiskach, a ostatecznie wynik wyborów tego nie potwierdził. Być może w ostatnim tygodniu kampanii akcja straszenia wątkiem niemieckim przyniosła efekty - trudno w tej chwili powiedzieć jednoznacznie co było przyczyną, że nasz wynik w kraju był słabszy niż spodziewaliśmy się. W tym roku była wyraźnie niższa frekwencja, te wybory wzbudziły mniejsze zainteresowanie i emocje niż w 2007 roku.

Jeżeli chodzi o pana osobisty wynik, to w tym roku zanotował pan w Krośnie spadek o około 1 600 głosów - prawie 3 500 w 2007, a teraz 1 814.

- Taki wynik był dla mnie dość oczywisty z tego względu, że w 2007 roku byłem na liście jedynym kandydatem z Krosna, a w tym roku startował razem ze mną drugi krośnianin - senator Stanisław Piotrowicz - człowiek bardzo dobrze znany, medialny i jasne było, że zdobędzie znacznie więcej głosów. To było brane pod uwagę podczas konstruowania listy. Natomiast zwiększyłem poparcie w powiecie krośnieńskim i znacznie w powiecie sanockim.

Co mogło mieć wpływ na wynik PiS w Polsce? Może ciągłe emocjonalne wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w mediach, wracanie do katastrofy w Smoleńsku, nawiązywanie do religii - może to ludzi odepchnęło, a z kolei skłoniło do glosowania na Ruch Palikota?

- Ruch Palikota na pewno z innych powodów zdobył głosy, niezależnych od PiS. Jedną z przyczyn było przyblokowanie przez Państwową Komisję Wyborczą Kongresu Nowej Prawicy Janusza Korwina-Mikke. Pomimo że prezentują oni program radykalnie prawicowy, a Palikot lewicowy czy wręcz lewacki, przez część wyborców, szczególnie młodych, zarówno Palikot, jak i Korwin-Mikke mogą być postrzegani jako kandydaci anty-systemowi, wolnościowi. Gdyby Korwin-Mikke mógł prowadzić ogólnopolską kampanię i miał listy w całym kraju, to byłby alternatywą. Nie dla tych, którzy głosowali na Ruch Palikota ze względu na niechęć do Kościoła katolickiego, ale dla tych, którzy szukali alternatywy w stosunku do obecnej władzy.

Jeżeli chodzi o PiS, to trudno szukać przyczyn wyniku wyborczego w mówieniu o tragedii smoleńskiej. Ta sprawa pojawiała się łącznie ze sprawami programowymi, które jednak do mediów przebijały się mniej, a często jedynie Smoleńsk był na czołówkach gazet, telewizji i portali internetowych o największej sile przekazu. Ale przecież na to nie mieliśmy wpływu.

Były sygnały, że sporo młodych wyborców zagłosuje na PiS i być może straszenie wątkiem niemieckim oraz wyraziste pokazywanie w mediach Janusza Palikota mogło przesunąć część wyborców. My jesteśmy wdzięczni wyborcom w Krośnie, w powiecie i na Podkarpaciu, że na nas tak licznie głosowali, natomiast w skali krajowej musimy poszukiwać przyczyn błędów popełnionych w kampanii i w pracy partii, żeby starać się poprawić sposób działania, przekazu oraz naszą ofertę programową. Chcemy przekonać tę znaczącą część Polaków, którzy obiektywnie nie są w dobrej sytuacji, aby uznali program Prawa i Sprawiedliwości za najlepszą alternatywę. Rządy PO skupiają się na inwestycjach w inne obszary Polski niż część południowo-wschodnia, a w tym Podkarpacie.

Ale w Polsce pierwszy raz zaistniała sytuacja, że ta sama koalicja poprowadzi rządy drugą kadencję. Albo były dobre rządy, albo opozycja słaba, albo to i to.

- Jedno ugrupowanie może rządzić kilka kadencji, a potem w demokratycznych wyborach następuje zmiana. W skali polityki światowej widać, że po 4 czy 8 latach rządzenia utrzymanie władzy nie jest niczym niespotykanym.

Na pewno nie były to dobre rządy, tyle że ich mocną stroną był sprawny PR. Co do słabości opozycji to już jest kwestia oceny. Można powiedzieć, że opozycja nie potrafiła być skuteczna. Znaczące jest to, że w środowiskach opiniotwórczych przeważa sympatia do opcji liberalnej i to mocno wpływa na jej pozytywny wizerunek. Z kolei stosunek do opcji konserwatywnej widać było np. podczas ostatnich spotkań polityków PiS z Tomaszem Lisem czy Jarosławem Gugałą. Większość publicystów mediów centralnych jawnie pokazuje swoje sympatie, a to jest brak obiektywizmu.

Poseł PiS Marek Kuchciński z Przemyśla zapowiedział, że wyśle listy gratulacyjne do posłów PO i że zaproponuje współpracę na rzecz regionu - jak taka współpraca mogłaby wyglądać skoro w sejmiku PiS także jest w opozycji, a o pewnych sprawach i inwestycjach trzeba decydować już.

- My mamy wyraziste postulaty o skierowanie dużo większych nakładów właśnie na Podkarpacie, szczególnie z perspektywy finansowej 2014-2020 ze środków Unii Europejskiej. Skoro jesteśmy w opozycji i nasze możliwości skutecznego działania są mniejsze, to musimy przekonywać parlamentarzystów, przede wszystkim z PO z Podkarpacia, żeby oni wpływali na koalicję rządzącą. Chodzi o zabezpieczenie środków na inwestycje na Podkarpaciu, choćby na najważniejszą - drogę ekspresową S19. Tu musi być wspólne działanie, wspólne lobby.

Wicemarszałek Kuchciński jest przewodniczącym działającego w sejmie "Zespołu Karpackiego", do którego należę również i ja, zespół ten będzie pracował też w tej kadencji. W zespole jest m.in. poseł Zbigniew Rynasiewicz z PO i wszyscy jego członkowie działają w takim kierunku, żeby zapewnić środki na rozwój inwestycyjny na naszym terenie. Wszelkie sprawy, które służą Krosnu i podkarpackim powiatom dostaną nasze poparcie, kwestia tylko, czy zyskają poparcie rządowe. Na pewno trudniej będzie o decyzje strategiczne dotyczące podkarpackich czy szerszych inwestycji dla Polski południowo-wschodniej, na które potrzebne są jeszcze większe środki. Konieczny jest przełom, aby najważniejsze działania zostały rozpoczęte i trwały nawet kilka kadencji. Tutaj niezależnie od sporu politycznego czy partyjnego istnieje potrzeba wspólnych decyzji i kontynuacji działań.

Rozmowa ze Stanisławem Piotrowiczem (PiS)

Jak pan skomentuje wyniki wyborów?

- Jest zbliżony do tych sprzed 4 lat i to zarówno w skali krajowej, jak i w odniesieniu do Podkarpacia. Wielu tych samych parlamentarzystów z Prawa i Sprawiedliwości ponownie zasiądzie w ławach poselskich. Scena polityczna nie ulegnie bardzo istotnej zmianie, poza tym, że pojawiło się nowe ugrupowanie.

Istotnym jest, czy obecny styl rządzenia służy państwu polskiemu, czy Polska stała się państwem silniejszym, czy też traci swoją szansę na arenie międzynarodowej.

W jaki sposób miałaby tracić? Są budowane drogi, rozwiązania w infrastrukturze. Szary obywatel może powiedzieć, że przecież Polska się rozwija i urasta w siłę.

- Warto zainteresować się tym jak to jest budowane, jakość prac odbiega niejednokrotnie od standardów, nie są dotrzymywane terminy, a ceny są wręcz szokujące. Myślę też, że Polska osłabiła swoją pozycję na arenie międzynarodowej. W miłej atmosferze Polska nie uzyskała nic. Dobitnym przykładem tego jest budowa rurociągu północnego, który jest rozwiązaniem bardzo niekorzystnym dla Polski, ale jest to temat przemilczany. A ponad naszymi głowami załatwiane są interesy, które nie służą Polsce. W polityce międzynarodowej nie chodzi o to, by być poklepywanym po ramieniu i mieć dobrą prasę poza granicami, ale aby być skutecznym w realizacji celów własnego państwa. Słabość państwa widoczna jest chociażby w sposobie organizacji lotu prezydenta do Katynia, sposobu wyjaśniania katastrofy, sposobu sprawowania prezydencji, kiedy to przedstawicieli polskiego rządu nie dopuszcza się do ważnych posiedzeń unijnych, obrazuje to też sposób rozwiązywania sprawy Polaków na Litwie.

Może to tylko takie czarnowidztwo, bo kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, to prawa strona sceny politycznej mówiła, że się pogrążamy, nie będzie narodu, nie będzie Polski, że to kolejny rozbiór. Nic takiego się nie stało. Skoro ponad połowa społeczeństwa wybrała tę samą opcję polityczną, to może nie jest tak źle?

- Prawo i Sprawiedliwość od samego początku opowiadało się za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Trzeba jednak mieć świadomość, że przystąpienie Polski do UE nie było tylko jednostronną korzyścią Polski. Gdyby tak było, to wątpię aby nas przyjęto. Korzyści są obustronne. Myślę, że nie wszyscy wiedzą, że w tym roku Polska wpłaci do Unii Europejskiej o 44,5 miliarda więcej niż otrzyma. W polityce międzynarodowej nie liczą się bowiem sentymenty tylko konkretne interesy. Widzimy jak poszczególne państwa zabiegają o swoje interesy w ramach wspólnoty europejskiej. Na tym tle Polska wypada bardzo słabo. Rząd nie podjął nawet próby obrony polskich stoczni przed likwidacją. Niemcy to skutecznie zrobili argumentując potrzebę dotacji do stoczni opóźnieniami komunistycznymi. Upadek stoczni pociągnął za sobą upadek około pięćdziesięciu innych polskich przedsiębiorstw w tym "Cegielskiego". Polscy marynarze pływają pod obcymi banderami, bo tylko to im pozostało. Zlikwidowano polskie huty, cementownie, cukrownie, sprzedaje się nawet kopalnie węgla. Zamierza się sprzedać kopalnię miedzi i "Lotos" z najnowocześniejszą na świecie linią technologiczną. Sprzedano energetykę, a kolej rozłożono na spółki i spółeczki mimo iż na całym świecie obserwuje się proces odwrotny - w myśl zasady, że duży może więcej. Niepokoić musi też stan polskiej armii. Jej uzawodowienie w zasadzie sprowadza się do zaniechania poboru, w następstwie czego liczy ona obecnie około 83 tys. żołnierzy, podczas gdy policjantów mamy ponad 100 tys. Drastycznie spadły też nakłady na polską armię na co zwracają uwagę też nasi zachodni sojusznicy. Nadto lwia część nakładów kierowana jest na jednostki poza granicami Polski, które ze względu na rodzaj wyszkolenia i uzbrojenia są mało przydatne dla obronności kraju.

Są inne wydatki, trzeba się uporać z deficytem budżetowym, długiem publicznym, są potężne inwestycje infrastrukturalne przed Euro...

- No i właśnie widać, że nie jest jednak tak wesoło. Nigdy wcześniej dług publiczny nie narastał tak lawinowo, jak podczas rządów obecnej koalicji. Jestem przekonany, że gdyby taka sytuacja pojawiła się za rządów Prawa i Sprawiedliwości, to nie można byłoby się tłumaczyć kryzysem. Wtedy podniosłyby się głosy, że to wyjątkowa nieudolność rządu. W mediach nie dostrzega się, że coś złego dzieje się z gospodarką.

O wielu sprawach decyduje wolny rynek. A dług publiczny mamy jeden z najniższych w Europie, więc chyba nie jest tak źle?

- Dziś coraz częściej dochodzą głosy, że wolny rynek wszystkiego nie załatwi. Pojawiają się głosy o konieczności interwencjonizmu państwowego w pewnym zakresie. Nie można też nominalnie porównywać długu publicznego, trzeba go odnieść do produktu krajowego brutto, do przeciętnego wynagrodzenia za pracę. Można też powiedzieć, że ceny w sklepach mamy porównywalne, tylko o zarobkach tego powiedzieć nie można - tu dzieli nas wielka przepaść.

Społeczeństwo dało wyraz w wyborach, że jednak nie podziela takiego sposobu myślenia. Jak pan myśli, jakie są przyczyny porażki PiS w tych wyborach?

- Myślę, że w dużej części ludzie nie zdają sobie sprawy z realiów w państwie. Ale jak mają sobie zdawać sprawę, jeżeli media w większości nie pokazują otaczającej nas rzeczywistości w sposób obiektywny. Wszędzie w cywilizowanym świecie media kontrolują rządzących, co służy transparentności życia publicznego. W Polsce mamy do czynienia z ewenementem na skalę światową - media kontrolują opozycję.

Ale jest wolność mediów, różnorodność. Przecież jeśli ktoś jeden o czymś nie poinformuje, może to zrobić ktoś inny i tym samym zyskać.

- W Polsce media komercyjne w 90 procentach należą do kapitału obcego. Mam poważne wątpliwości czy są zainteresowane tym, by Polska rosła w siłę. Jest pan przekonany, że pracownik może inaczej zrobić niż sobie życzy jego mocodawca? Zmieniły się metody, dziś właściciel nie musi mówić co pan ma zrobić, wystarczy, że przyjdzie rano i powie, że coś go poirytowało wczoraj. Pracownik w lot pojmuje, czego szef od niego oczekuje. Gdy 2 lata temu jeden z koncernów kanadyjsko-brytyjskich chciał przejąć jeden tylko tytuł w Niemczech, to rozgorzała wrzawa, czy aby to nie zagraża niemieckiej racji stanu. U nas robi się wszystko, żeby społeczeństwo się nie interesowało polityką. Pokazuje się ją jako coś obrzydliwego, że wszyscy politycy są nieuczciwi. Zgoda, są tacy, ale w każdym zawodzie są ludzie szlachetni i wielcy, i są ludzie, którzy na to miano nie zasługują. A przecież polityka to jest troska o dobro wspólne, a podciąga się pod to słowo zwykłe partyjniactwo, a ja nie chcę w tym uczestniczyć. Mnie interesuje polityka jako tworzenie dobra wspólnego. To może brzmi górnolotnie, ale jako polityk chciałbym się troszczyć o rozwój mojego państwa i narodu. Część ludzi została zupełnie zniechęcona i dają temu wyraz, nie chodząc do wyborów. To jest 50 procent Polaków.

A czy ciągłe rozmawianie o katastrofie smoleńskiej w kontekście spisku nie zaszkodziło wynikowi wyborczemu?

- Ja świadomie nie podnosiłem tej kwestii w kampanii wyborczej, ani podczas tej rozmowy, dlatego, że chce się nam wmówić, że jesteśmy tylko partią jednego tematu. Ale skoro pan pyta to odpowiem. Wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej to nie jest kwestia tylko ustalenia winnych. Jakkolwiek jest to ważne tym niemniej nie jest najważniejsze. Mówię to jako prawnik, który przez 30 lat takimi rzeczami się zajmował. Najważniejsza jest kwestia stanu państwa polskiego. Czy w którymś z nowożytnych państw mogłaby się taka katastrofa wydarzyć i czy się wydarzyła? To jest rzecz niebywała. A o tym jak przygotowano całą wizytę niech świadczy fakt, że w dokumentach wyznaczono lotnisko zapasowe, które jest zupełnie nieczynne. Czy w dobrze funkcjonującym państwie możliwe byłoby takie, a nie inne przygotowanie takiego lotu?

Ale może warto zamknąć już ten rozdział i budować Polskę dalej? Życia już nikt nikomu nie wróci, nikt też już nie chce słyszeć o sztucznej mgle.

- Tu pan ma rację, ale żeby sprawę zamknąć to trzeba ją wyjaśnić. Czy wyjaśniać mogą ci, którzy ponoszą chociażby moralną odpowiedzialność za to co się stało? Przedstawiciele rządu wielokrotnie wprowadzali opinię publiczną w błąd. Trudno zatem dziwić się, że zaczęły pojawiać się różne hipotezy. Według wersji rosyjskiej lansowanej niemal od dnia katastrofy jej przyczyną był błąd pilotów. Twierdzono tak, mimo iż nie przeprowadzono podstawowych badań. Jakkolwiek Komisja Jerzego Millera bazowała na ustaleniach rosyjskich, to stwierdziła, że piloci wcale nie zamierzali lądować, że na wysokości decyzyjnej 100 metrów podjęli decyzję "Odchodzimy", wykonali też czynności, żeby samolot wzniósł się w górę, a samolot zaczął gwałtownie opadać. Nie wiemy co dalej się stało, bo strona polska nie dysponuje kompletnie żadnym dowodem. Komisja Millera, mimo jego zapewnień nawet nie dokonała oględzin wraku. Nie wykonano podstawowych czynności procesowych. Gdyby w Krośnie w sprawie dotyczącej włamania nie dokonano oględzin miejsca zdarzenia, to wszyscy prokuratorzy mieliby dyscyplinarki. Na ten temat się milczy. Jak można na nieprawdzie budować przyszłość?

Amerykanie przeprowadzili badania. Doskonale wiedzą, że na samolot zadziałały siły zewnętrze, które spowodowały gwałtowny spadek samolotu. Żaden z dziennikarzy się nie zająknął, mimo że była możliwość zadawania pytań. W katastrofie smoleńskiej zginęli generałowie NATO-wscy. NATO chciało się zainteresować losem swoich generałów, ale nikt nie wkroczy z działaniem, jeśli sobie tego nie życzy gospodarz, czyli polski rząd. Amerykanie zrobili zdjęcia satelitarne i przesłali je do Polski. Widać na nich, że po katastrofie przemieszczano fragmenty samolotu.

Bo może szukano ciał...

- Nie, przeniesiono tylny statecznik. To nie jest szukanie ciała. Dlaczego zaginęły te zdjęcia? Nie wiadomo gdzie one są. W Polsce wydarzyła się niespotykana w cywilizowanym świecie tragedia i nikt nie poniósł odpowiedzialności politycznej. A ci, którzy ponieść ją powinni, stanęli na czele komisji wyjaśniającej sprawę. Czy to są standardy światowe? Nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie.

Był pan senatorem, teraz jest pan posłem, będzie pan teraz działał dla dobra Polski, dla dobra wszystkich.

- Nikt inaczej nie powie, bo tak wypada. Ja tak mówię i mam czyste sumienie. Ja tam dla korzyści osobistych i materialnych nie jestem. Przyjąłem kiedyś to wyzwanie, nie robiąc nic w tym kierunku, żeby tam się znaleźć. Wręcz przeciwnie, odmawiałem trzykrotnie zgody na kandydowanie. Jest to bardzo wyczerpujące przedsięwzięcie, ale skoro tam jestem, to będę robił wszystko, co służy Polsce i Polakom. Myślę, że potwierdzeniem tych słów jest moja dotychczasowa aktywność parlamentarna.

Jak pan skomentuje decyzję Krajowej Rady Prokuratury o tym, że nie można łączyć mandatu poselskiego i senatorskiego ze stanowiskiem prokuratora czynnego, bądź też w stanie spoczynku?

- Stan prawny był kiedyś taki, jaki jest teraz. Przepis dotyczący niemożności łączenia stanowisk nie dotyczy prokuratorów w stanie spoczynku, czyli takich, którzy nie wykonują żadnych czynności zawodowych. To prokuratorscy emeryci.

Ja, gdy dostałem mandat senatora, byłem urzędującym prokuratorem, szefowałem prokuraturze. Na czas kampanii wyborczej wziąłem urlop bezpłatny, a po wygranych wyborach zrzekłem się zawodu. Nie byłem w stanie spoczynku, byłem czynnym prokuratorem, więc nie miałem dylematu, bo zrzekłem się zawodu w 2005 roku, ale mogę do niego powrócić.

Natomiast musi zastanowić fakt, że jeszcze we wrześniu Krajowa Rada Prokuratorów stwierdzała, że przepisy o niełączeniu stanowisk nie dotyczą prokuratorów w stanie spoczynku i było to stanowisko jednoznaczne [KRP wyjaśniła, że chodziło o okres kandydowania - przyp. red.], a dziś, po wyborach, gdy okazało się kogo dotyczy, to KRP w oparciu o ten sam stan prawny zmieniła stanowisko, że nie można łączyć mandatu. Przypuszczam, że we wrześniu jeszcze nie wiedzieli kogo po wyborach sytuacja może dotyczyć, a jak się dowiedzieli kogo, to zmienili zdanie. Chciałbym, żeby KRP wytłumaczyła się z tego.

Rozmowa z Jerzym Borczem (PO)

Jak ocenia pan wynik PO w skali kraju, Podkarpacia?

- W skali kraju wynik mówi sam za siebie - to jest fenomen, bo pierwszy raz opcja, która rządziła, powtórzyła wynik i będzie tworzyć przyszły rząd. Myślę, że w skali kraju większość ludzi postrzega rząd PO i jej koalicji, jako stabilny.

Wynik na Podkarpaciu uważam za kiepski. Wiele przyczyn się na to złożyło, listy mogły być mocniejsze, bo czwarty mandat był w zasięgu. Być może nie należało "wytężać się na senat", te osoby, które zrobiły wyniki zamiast do senatu, np. Cholewiński czy Lewicki mogły startować do sejmu. Jak się analizuje matematycznie wyniki poszczególnych kandydatów to od niektórych powinno się oczekiwać więcej.

A jak pan ocenia swój wynik? W tych wyborach dostał pan 5 782 głosy, a 4 lata wcześniej 2 000 więcej.

- Zadowolony z tego nie jestem, ale biorąc pod uwagę to, jak bardzo spłaszczył się ogólny wynik PO, to nie jest źle, w zasadzie tylko Marek Rząsa z Przemyśla podniósł wynik. Mieliśmy problem w zdobywaniu głosów. Proporcjonalnie dostałem ten sam wynik, co w 2007 roku, bo mniej osób głosowało. Mój wynik wyprzedził wicemarszałków i burmistrzów, więc wydaje mi się, że jest przyzwoity.

Pan - działacz, były senator, radny sejmiku, przewodniczący Komisji Budżetu i Finansów, polityk i wykładowca dostał prawie 5 800 głosów, a mało znana Małgorzata Marcinkiewicz - chemiczka z Jasła z Ruchu Palikota otrzymała 10 000 głosów...

- Ludzie głosujący na Ruch Palikota nikogo nie znając, zakreślali pierwszą osobę na liście. Też bym tak zrobił. To świadczy o tym, że ludzie tak naprawdę mało interesują się polityką, a dokonują wyborów przed urną, mimo że kampania w Krośnie była barwna. Wydaje mi się, że moja kampania w tym roku była widoczna jak nigdy. Nie wiem czy jest okręg, w którym z listy Palikota wygrał ktoś kto nie miał pierwszego miejsca.

Wybory do senatu, w których są jednomandatowe okręgi wyborcze, miały być receptą na polską politykę, miały dać szansę kandydatom niezależnym, a i tak wygrywają kandydaci partyjni.

- Jedyną szansą, żeby senat nie był kalką sejmu byłaby sytuacja, gdyby w połowie kadencji sejmu odbywały się wybory do senatu. To byłoby też z pożytkiem dla państwa, bo żaden projekt ustawy by "nie zimował". Wtedy byłby sens utrzymywania drugiej Izby. To widać, że wybory mają porównywalny wynik - jaka partia wygra w wyborach do sejmu, z tej partii też przechodzi najwięcej senatorów. Ja próbowałem startować do senatu w 2001 roku z Komitetu Wyborczego Wyborców Jerzego Borcza, a okazało się, że ludzie tylko na przedstawicieli partyjnych głosują.

Jakie są pana dalsze plany polityczne?

- Pracuję w sejmiku, jestem przewodniczącym w Komisji Budżetu i Finansów. Zostało jeszcze 3 lata pracy na rzecz województwa, a co dalej partia postanowi, to się okaże. Na pewno chcę kontynuować politykę. Samo bycie posłem nie jest takie istotne, trzeba patrzeć na to, co się dzieje w kraju - idą ciężkie czasy, jeżeli będzie się pogłębiał kryzys światowy, to my też to odczujemy.

Rozmowa z Małgorzatą Marcinkiewicz (Ruch Palikota)

Jak to się stało, że znalazła się pani na pierwszym miejscu listy Ruchu Palikota? Czy tworzyła pani struktury tej partii?

- Tworzyłam struktury w powiecie jasielskim i całym okręgu, jestem przewodniczącą partii w Jaśle. Poszłam na spotkanie z Palikotem, które było organizowane w Jaśle i tak się zaczęło. Imponował mi tym co mówił, tym co chce zrobić, więc zapisałam się do tej partii i zaczęliśmy działać. Wybraliśmy nasze władze powiatowe, okręgowe, następnie była organizacja list wyborczych. Niemalże jednogłośnie zaproponowano mi jedynkę. Później była ciężka praca przedwyborcza, organizowanie spotkań z ludźmi, zwłaszcza młodymi i akcja plakatowania. No i udało się.

Nie wszyscy wierzyli w tak duży sukces Ruchu Palikota.

- Od początku wierzyłam, że będziemy mieli poparcie dwucyfrowe. Wreszcie społeczeństwo dojrzało do zmian w naszym kraju, a Ruch Palikota może temu podołać. Zajmuję się biznesem, wiem jakie są problemy na każdym kroku. Aktywnie wspierałam ruch Solidarności w latach 80. i nie podoba mi się to, co po 20 latach dzieje się w Polsce. Jest bardzo źle. To nie jest demokracja, o którą walczyliśmy.

Janusz Palikot był w komisji "Przyjazne Państwo" i oprócz kilku poprawek nie udało się wiele zrobić. Może to nie jest takie proste?

- Nie jest proste, ale trzeba coś w tym kierunku robić. U nas w kraju nie może być takiej dysproporcji - są bardzo biedni i bardzo bogaci ludzie, a gdzie jest średnia klasa, która napędza gospodarkę? Moja specjalizacja to handel zagraniczny, głównie współpracuję ze Wschodem, z Ukrainą, Mołdawią, Kazachstanem, Uzbekistanem, Rosją, Białorusią. Dlaczego my tam nie wchodzimy? Wiele firm z innych krajów tam jest, a polskich jest mało. Jestem jedną z trzech osób z Polski, która jeździ do Mołdawii. Obecnie importuję stamtąd drewno i zioła.

A z czego to wynika? Z problemów w kontaktach formalno-prawnych?

- Problemem jest błędna polityka międzynarodowa, przykładem może być moment kiedy Kaczyńscy doszli do władzy. W tym czasie miałam firmę w Smoleńsku, która podpisała umowę z producentem drzwi w Jaśle. Aby sprzedawać jakikolwiek towar w Rosji potrzebna była certyfikacja tego towaru. Zrobiłam tę certyfikację i kosztowało mnie to sporo pieniędzy oraz czasu. Niestety przez źle prowadzoną politykę międzynarodową Kaczyńskich z Rosją, moje pieniądze i praca poszły na marne, ponieważ Putin wprowadził embargo na produkty rolne i leśne, a drzwi są niestety z drewna. Wiele firm znalazło się w podobnej sytuacji, wydając jeszcze więcej pieniędzy niż ja i też nie sprzedały swoich towarów. Tak więc ważnym elementem rozwoju naszej gospodarki jest utrzymywanie poprawnych stosunków międzynarodowych, zwłaszcza z krajami bloku wschodniego, które mogą być szansą na rozwój polskich przedsiębiorstw.

Jakie najważniejsze problemy chciałaby pani rozwiązać, czym zająć się w sejmie, w jakich komisjach zasiąść?

- Na pewno w Komisji Spraw Zagranicznych. Interesuje mnie Wschód, bo jestem mocna w tym temacie. Chcę się podzielić swoim doświadczeniem. Chcę też promować nasz region, żeby lokalne firmy zaczęły tam istnieć, a wtedy powstaną nowe miejsca pracy. Kazachstan jest potężnym, chłonnym rynkiem. Przebywałam w Kazachstanie i Uzbekistanie cztery miesiące, poznałam ten rynek - można tam wprowadzić nasze towary zarówno przemysłowe, jak i spożywcze. One cieszą się uznaniem, zwłaszcza pod względem jakości.

Proszę powiedzieć coś więcej o sobie.

- Jestem panną, mam 49 lat, mam dwie córki. Jestem znana nie tylko w Jaśle, ale też za granicą.

Najpierw zajmowałam się produkcją lodów - to była tzw. ajencja, po przewrocie od razu zarejestrowałam działalność gospodarczą. Najpierw to był taki sklepik kolonialny, przywoziłam towary z Berlina. Później przebranżowiłam się na RTV - jako jedna z pierwszych prowadziłam w Jaśle sklepy RTV, miałam je też w Krośnie, w Gorlicach i Brzozowie. Po "pierestrojce" wyjechałam na Białoruś, w Mińsku otworzyłam pierwszą firmę - studio nagrań, w Witebsku sprzedawałam sprzęt RTV. To były moje pierwsze kroki. Zapakowałam do forda transita sprzęt na dość pokaźną kwotę i sama tam pojechałam. Później było studio nagrań we Lwowie. Handlowałam jeszcze metalem i kartonem. Kiedy zaprzestałam handlu ze Wschodem, otworzyłam hurtownię wędlin w Przemyślu. Później wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, ale po powrocie znów wróciłam na rynki wschodnie, bo czuję się tam mocna. Prowadziłam dość intensywny tryb życia.

Przyczyniłam się też do budowy Millenium Hall w Rzeszowie, bo pracowałam w firmie Bogi, która była pierwszym właścicielem obiektu. Byłam również dyrektorem handlowym w rzeszowskim Conresie oraz prezesem w firmie Trading Estates, w której zajmowałam się organizacją dokumentacji dla centrum handlowego w Tarnowie.

Będzie pani tworzyć biura poselskie, na pewno w Jaśle. Czy w Krośnie też?

- Na pewno w Krośnie będziemy mieć jakiś punkt, będę pełnić dyżury i spotykać się z wyborcami.

Czy wynik 10 tys. głosów nie zaskoczył pani? Były senator Jerzy Borcz dostał 5 tys. w całym okręgu.

- Bardzo mnie ucieszył i utwierdza mnie w moim przekonaniu, że nadszedł czas na zmiany. Dowodzi to, że ludzie oczekują normalności.

Na pewno zadziałała też "jedynka" i medialne nazwisko po premierze...

- Z pewnością. Miałam też o tyle łatwiej w zdobyciu głosów, że jestem przemyślanką. Urodziłam się w Przemyślu, tam chodziłam do szkoły, mam tam rodzinę. W Jaśle także jestem znaną osobą.

Pozostali posłowie z okręgu

Łącznie z okręgu krośnieńsko-przemyskiego mandat posła otrzymało 11 osób. Wygrała tu partia Jarosława Kaczyńskiego, więc do sejmu wejdzie 6 posłów tego ugrupowania. Trzy mandaty przypadły partii rządzącej, po jednym dla PSL i Ruchu Palikota. Oto sylwetki pozostałych parlamentarzystów z naszego okręgu.

Marek Kuchciński (PiS) - ur. 9 sierpnia 1955 w Przemyślu, wykształcenie średnie policealne. Od roku 2001 nieprzerwanie poseł na sejm Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. W latach 1994-1999 radny Rady Miejskiej w Przemyślu, wicewojewoda podkarpacki (1999-2001), wicemarszałek sejmu VI kadencji. Prezes Zarządu Okręgowego PiS Krosno, przewodniczący Rady Regionalnej (wojewódzkiej). Członek Komitetu Politycznego PiS, Zarządu Głównego oraz Rady Politycznej, wiceprezes partii.

Kazimierz Ziobro (PiS) - ur. 12 lipca 1949 w Nowej Wsi Czudeckiej, samorządowiec, urzędnik. Od 2006 do 2010 wicemarszałek województwa podkarpackiego, członek komisji zdrowia sejmiku. Podczas konfliktu między lekarzami a dyrektorem szpitala w Krośnie, opowiadał się po stronie dyrektora. Konflikt groził zamknięciem szpitala. Postępowanie wicemarszałka oraz całego ówczesnego zarządu województwa negatywnie oceniało krośnieńskie środowisko PiS.

Bogdan Rzońca (PiS) - ur. 1 lutego 1961 w Zarzeczu, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. Nauczyciel, następnie dyrektor Zespołu Szkół Ekonomicznych w Jaśle. W latach 1997-1998 wojewoda krośnieński (ZChN). W latach 1998-2002 radny sejmiku podkarpackiego (AWS), marszałek województwa, wicemarszałek w latach (2006-2010). W wyborach samorządowych w 2010 roku ponownie wybrany do sejmiku. Po uzyskaniu mandatu posła w jego miejsce do sejmiku wejdzie Tadeusz Majchrowicz, wiceszef komisji krajowej NSZZ Solidarność.

Mieczysław Golba (PiS) - ur. w 1966 w Jarosławiu, przedsiębiorca, rolnik i działacz piłkarski, poseł na sejm RP V i VI kadencji.

Małgorzata Chomycz (PO) - ur. 27 stycznia 1978 w Lesku, absolwentka Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, była asystentką parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej i dyrektorką biura tej partii w Rzeszowie, wykładowcą języka łacińskiego. W grudniu 2007 roku została powołana na stanowisko wicewojewody podkarpackiego, od grudnia 2010 roku pełni funkcję wojewody podkarpackiego.

Marek Rząsa (PO) - ur. 4 października 1957 w Rzeszowie, samorządowiec, były radny Przemyśla, od 2009 poseł VI kadencji - wszedł do sejmu w miejsce Elżbiety Łukacijewskiej, która została wybrana do Parlamentu Europejskiego. Należy do Platformy Obywatelskiej, przewodniczy powiatowemu zarządowi tej partii.

Piotr Tomański (PO) - ur. 25 czerwca 1969 w Przemyślu, ukończył studia ekonomiczne na Uniwersytecie Rzeszowskim. W latach 1991-2002 prowadził własną działalność gospodarczą. Radny gminy Żurawica (1998-2002), potem dwukrotnie wygrał wybory na wójta tej gminy (2002 i 2006). W 2000 został członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej (wystąpił we wrześniu 2007 roku). W wyborach parlamentarnych w 2007 uzyskał mandat poselski z ramienia Platformy Obywatelskiej.

Mieczysław Kasprzak (PSL) - ur. W 1953 w Ostrowie, ekonomista, poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego na sejm II, IV, V i VI kadencji, starosty powiatu jarosławskiego w latach 1998 - 2001, od 2011 roku wiceminister w Ministerstwie Gospodarki.

O mandat senatora walczyło 5 osób - wygrała kandydatka Prawa i Sprawiedliwości.

Alicja Zając - (ur. 26 czerwca 1953 we Wrocławiu) - w 1977 ukończyła studia z zakresu biologii na Uniwersytecie Wrocławskim, do 1995 roku pracowała w różnych instytucjach z zakresu ochrony środowiska. W 2005 została prezesem zarządu okręgowego PCK w Rzeszowie. Była członkinią Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, kierowała sądem partyjnym tego ugrupowania. W wyborach w 2006 z listy PiS uzyskała mandat radnej powiatu jasielskiego. W 2010 roku po śmierci męża, senatora Stanisława Zająca w katastrofie lotniczej w Smoleńsku, była jedyną kandydatką w wyborach uzupełniających do senatu w okręgu krośnieńskim.

Rozmawiał: Adrian Krzanowski, fot. archiwum