Alexander (Białywłos) White urodził się w Krośnie w 1923 roku, mieszkał tu do 1944 roku. Cała jego rodzina została zamordowana przez nazistów podczas okupacji. Przed wojną jego rodzice wraz z wujem Józefem Platnerem mieli skład szkła i szlifiernię. W czasie wojny pracował na krośnieńskim lotnisku, w 1944 roku trafił do fabryki Oskara Schindlera w Sudetach i tam doczekał się uwolnienia. Jest jedynym krośnianinem na słynnej jego liście. Znajduje się na 270 miejscu.
Dziś Alexander (Białywłos) White mieszka w Stanach Zjednoczonych. Ma 89 lat, jest najprawdopodobniej najstarszym żyjącym krośnieńskim Żydem. Doskonale mówi po polsku. Ze swoimi wspomnieniami, za pomocą łączy internetowych, podzielił się z publicznością zgromadzoną w RCKP, biorącą udział w obchodach rocznicy zagłady Żydów, pt. "Czas pamięci pokruszonej" (10.10).
- Kiedy 10 lat temu rozpoczęliśmy porządkować cmentarz żydowski, nasze działania spotkały się z reakcją krośnieńskich Żydów i ich potomków. Zaczęli do nas pisać na adres znaleziony w internecie. Wśród nich był Alexander White. To wyjątkowa osoba - jako jedyna mówi po polsku, ponadto jego historia wiąże się ze słynnym filmem "Lista Schindlera" - podkreśla Grzegorz Bożek, współorganizator wydarzenia. - Teraz, gdy zamykamy te prace na cmentarzu, wydawało mi się ciekawe, by poprosić go o wspomnienia o Krośnie. Cieszę się, że udało nam się go do tego nakłonić.
Publikujemy fragmenty wypowiedzi.
(...) Urodziłem się w Krośnie w czerwcu 1923 roku. Pamiętam wszystko od kiedy miałem 4 lata, domy koło Wisłoka, szkołę. Najbardziej lubiłem się kąpać w Wisłoku, robiliśmy to w każdy piątek przed szabasem.
Miałem siostrę Manię, po żydowsku Miriam, ona się urodziła w 1921 roku, brata, który urodził się w 1925 roku i najmłodszego braciszka urodzonego w 1931 roku. Kiedy wojna wybuchła miał 8 lat. Mamusia też urodziła się w Krośnie, nazywała się z domu Platner. Tatuś był z Dąbrowy Tarnowskiej. Józef Platner to był brat mojej mamusi. Drugi - Abraham na podcieniu miał winiarnię, a Markus miał piwiarnię na ulicy Sienkiewicza, koło kółka rolniczego.
W Krośnie było bardzo ładnie, jako dzieci kąpaliśmy się w Wisłoku i Lubatówce. W szkole było też fajnie, ale byli tacy, którzy dokuczali żydowskim uczniom. Ja byłem najmłodszy, miałem 6 lat i zawsze siedziałem w pierwszej ławce. Nowak, co siedział przy mnie, jak "zaśmierdził" salę, to się łapał za nos i mówił "Żyd śmierdzi". To było bardzo nieprzyjemne. Ale przeważnie młodzież była porządna.
Połowa Żydów w Krośnie była bardzo pobożna, mieli brody, pejsy. Mój tatuś był bardzo pobożny i ja też. A moi kuzyni nie byli tak pobożni, golili się, u Janasa kupowali kiełbasę, jedli ją w wychodku, żeby ich nikt nie widział i jeszcze palili papierosy w sobotę. Czegoś takiego nie wolno było robić.
Wojna wybuchła 1 września 1939 roku. Obudziłem się o 5 rano i słyszałem bombardowanie lotniska. Mieszkaliśmy na rogu Ordynackiej i Sienkiewicza, ta kamienica była mojego wuja i mojego tatusia. Tam była duża piwnica, posłaliśmy do niej ludzi i obserwowaliśmy bombardowanie lotniska. Ludzie zaczęli uciekać na wschód, nie wiedzieliśmy, że Hitler ze Stalinem przed wybuchem wojny rozbierali Polskę. Kiedy byliśmy na ul. Kolejowej, naziści bombardowali stację kolejową. Józef Socha, który woził do nas szkło, wziął nas na północny-wschód, pojechaliśmy do Dynowa. Zostaliśmy tam. Na drugi dzień przyjechała tam jednostka niemiecka, zachowywali się bardzo dobrze, nie robili nikomu krzywdy. Tatuś i parę innych osób postanowiło wrócić do Krosna, ale powiedział mamie, żeby ona z dziećmi została w Dynowie, że pośle po nas, kiedy w Krośnie będzie spokojnie.
Jednostka armii niemieckiej poszła na wschód, ale do Dynowa weszła jednostka SS. Ogłosili, że wszyscy mężczyźni Żydzi od 16 do 60 roku życia muszą przyjść na Rynek. Jeśli ktoś nie przyjdzie, a go znajdą, będzie rozstrzelany. Ja miałem 16 lat, ale kiedy jeden esesman kopnął drzwi, mamusia powiedziała, że mam tylko 14 lat. Zostawił mnie, ale w izbie obok był 16-letni chłopak z Dynowa, wysłał go na Rynek. Następnego dnia ten chłopak stanął w drzwiach cały we krwi. Opowiedział co się stało na Rynku. Rejestrowało się tam około 230 Żydów, potem zabrali ich za Rynek, ustawili i rozstrzelali. On stracił oddech i nie był trafiony, kiedy Niemcy poszli, wrócił do domu.
Wróciliśmy do Krosna. Ponieważ byliśmy szklarzami, Niemcy nas potrzebowali. Inni Żydzi musieli sprzątać ulicę, odgarniać śnieg. My byliśmy "okey". W 1942 roku powstało getto od kościoła Franciszkanów do ul. Sienkiewicza. Było tam 5 domów. Musieliśmy się tam przeprowadzić. W sierpniu 1942 roku każdy Żyd musiał się zarejestrować na targowicy koło stacji kolejowej. My też wyszliśmy, ale schowaliśmy mamusię, siostry i małego braciszka. Wiedzieliśmy, że nas potrzebują do pracy, a kobiety i dzieci nie były dla nazistów ważne. Na targowicy była selekcja - tych, których zabrali, rozstrzelali koło Brzozowa, my wróciliśmy do getta. Szef Gestapo powiedział, że ja, mój tatuś i nasz krewny wrócimy do getta i zostaniemy w Krośnie. Parę setek pozostałych wywieźli do Szebni, do obozu. Inni na stację kolejową i do Bełżca, gdzie stracili życie. W getcie zostało około 300 Żydów, wcześniej było nas 3 tysiące.
Dwa tygodnie później gestapo postanowiło, że jeśli wyjdą na ulicę ci, którzy nie byli wtedy na targowicy, dostaną pozwolenie na pozostanie. Ja pracowałem tego dnia w rafinerii w Jedliczu. Kiedy przyjechałem do getta, tatuś rwał sobie włosy i płakał. Nie widziałem mamusi i sióstr. Dowiedziałem się, że one wyszły na ulicę, a Gestapo zamiast im dać pozwolenie, zabrało je do Warzyc, gdzie wszystkich rozstrzelali.
4 grudnia 1942 roku getto zlikwidowano, ludzie stali na ulicy, były rozstrzelania. Gestapowcy wchodzili do domów, szukali ukrytych. Nam powiedziano, że będziemy pracować na lotnisku. Tam były dla nas baraki. Inni mieli być przesiedleni do getta w Rzeszowie, m.in. kuzyn z moim małym braciszkiem.
Pracowaliśmy na lotnisku cały 43 rok. W styczniu 44 roku zabrali nas do Szebni, tam rozstrzelali 2 tys. Żydów, w tym dwie moje kuzynki. Sprzątaliśmy ten obóz, a potem trafiliśmy do Krakowa Płaszowa. Podczas selekcji 15 maja 1944 roku tatuś został wysłany do Oświęcimia. Wiedział co to znaczy, przed wyjazdem powiedział mi tak: "Już straciłem całą rodzinę, żonę, dzieci. Tylko ty jesteś żywy. Jeśli przeżyjesz wojnę, mam jedną prośbę do ciebie - bądź porządnym człowiekiem." To są jego ostatnie słowa. Zabili go jeszcze w tym samym dniu. Ja zostałem w Krakowie, zostałem wyzwolony 8 maja 1945 roku.
Wróciłem do Krosna, byłem tu dwa tygodnie, ale nie rejestrowałem się, bo musiałbym iść do wojska, a nie chciałem. Przyjechał też mój kuzyn ślusarz, który był w Oświęcimiu, potem w Buchenwaldzie i jeszcze jeden wujek z Gorlic - on był w amerykańskiej strefie. Powiedział, że nie możemy tu zostać, że musimy iść do amerykańskiej sekcji w Bawarii. Chciałem studiować, a UNRRA miała biuro w Monachium, oni pomagali tym, co przeżyli. Studiowałem 5 lat medycynę i w 1950 roku wyemigrowałem do Ameryki.
Zostałbym w Krośnie, ale nie wiedziałem co robić, nikogo nie miałem, żadnej rodziny, pieniędzy, tylko pasiak. Wiele razy chciałem wrócić do Polski, ale kiedy wróciłem, po jednym dniu chciałem wrócić do Ameryki.
Opowiadałem dzieciom, że do szkoły i na pocztę było bardzo daleko. Kiedy byłem młodym chłopakiem myślałem, że to były duże odległości, do stacji kolejowej to prawdopodobnie parę kilometrów. Kiedy dzieci przyjechały ze mną do Krosna, śmiały się z tych odległości. (...)
Swoje przeżycia Alexander (Białywłos) White zamieścił w pamiętniku zatytułowanym "Be a mensch". Z języka polskiego na angielski przetłumaczył również pamiętnik Pearl Minz z Krosna, która dzień po dniu opisywała swoje cierpienia na Syberii. Oryginał, pisany na skrawkach gazet, znajduje się w Muzeum w Jerozolimie.