Czeka ich tu około 30. Połowa siedzi na korytarzu, reszta w sali z małym telewizorem o archaicznym kształcie i jakości obrazu. Nawet nie zwracają na niego uwagi. Patrzą w komórki, przeglądają fejsa albo w coś grają. Są wyluzowani, śmieją się. Nie pomyślałbyś, że za chwilę staną przed komisją, która jeszcze kilkanaście lat temu wzbudzała respekt, o ile nie postrach, wśród wchodzących w dorosłość mężczyzn.
Patrzymy na nich z kolegą fotoreporterem. Ja 14 lat po kwalifikacji wojskowej, on - 17. Zaskakuje nas swobodna atmosfera oczekiwania.
- Bałeś się? - pytam.
- Trochę tak, a ty? - odwzajemnia pytanie.
- Ba! A ściągałeś majtki?
- No, a ty?
- No, krępowało mnie to.
- Mnie też.
- Naprawdę do golasa trzeba było się rozebrać? - dziwią się oderwani od komórek 19-latkowie. - Teraz już nie. Zostajemy w bieliźnie, ważą nas, mierzą, sprawdzają wzrok i ciśnienie, potem bada nas lekarz, osłuchuje, ogląda i wypytuje o choroby, normalka. My rozbieranie się znamy tylko z legend, na przykład z tej o zimnej chochli – czasy się zmieniły, ale legendy jak widać pozostały.
Poza nimi sporo się zmieniło. Przede wszystkim obowiązek odbycia zasadniczej służby wojskowej. Od 2008 roku już go nie ma. Chcesz iść do wojska – idziesz, nie masz ochoty – nie ma przymusu. A skoro nikt cię do tego nie zmusza, to kategoria "A" (zdolny do służby) wygląda w książeczce wojskowej jakoś mniej strasznie. Poborowi ozdrowieli.
Przed 2008 rokiem komisje lekarskie odnotowywały o wiele więcej przypadków starania się o kategorie "D" i "E" (niezdolny do czynnej służby wojskowej w czasie pokoju oraz trwale niezdolny do służby – red.). Dzisiaj mało kto przedstawia im dokumentację medyczną sięgającą nawet czasów niemowlęcych. "D" i "E" dostają naprawdę chorzy, reszta w zdecydowanej większości wychodzi z poboru z "A". Są nawet tacy jak Marcin, którzy wolą pewne "drobne sprawy" przemilczeć, aby czasem nie zaważyły one na jego przyszłości. Tę wiąże ze służbami mundurowymi i wszystko inne niż "A" przekreśli jego marzenia.
- Ja tam wolę nie mieć łatki "niezdolny". Pracodawca może wziąć to pod uwagę – dodaje liczący na "A", ale niemarzący o mundurze Kuba.
- Pewne oznaki powrotu do sytuacji sprzed 2008 roku zauważyliśmy po wydarzeniach na Majdanie w Kijowie i po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wojna była za naszą granicą, stała się realna, ale obawa przed nią trochę już okrzepła – mówi lek. med. Władysław Tlałka, przewodniczący Powiatowej Komisji Lekarskiej działającej w Krośnie.
Okrzepła albo przybrała inną formę. W sąsiadującym z komisją pokoju urzęduje przedstawiciel Wojsk Obrony Terytorialnej, reaktywowanej od 1 stycznia 2017 roku formacji. Na biurku ma stosik podań. Jedno z nich złożył Michał, uczeń II LO w Krośnie. Kiedyś sprawy wojskowe bardzo go kręciły. Stwierdził jednak, że zrobi maturę i dopiero potem zastanowi się, co dalej. Obrona Terytorialna to coś w sam raz dla niego, bo swojej kariery nie chce na razie związać na stałe z wojskiem. - Zaczynasz od 16-dniowego szkolenia, potem służbę pełnisz przez jeden weekend w miesiącu, a poza nim pozostajesz do dyspozycji. Nauczę się, jak posługiwać się bronią i jak działa wojsko. Mam nadzieję, że mi się to nie przyda, ale na wszelki wypadek lepiej wiedzieć – tłumaczy.
Kamil do wojska się nie garnie, interesuje go dziennikarstwo. Nosi okulary. Z tego powodu obawiał się, że kwalifikacja trochę się przedłuży, bo zostanie odesłany na konsultacje. Bardzo tego nie chciał, wolał wszystko sprawnie załatwić. - Na szczęście wada nie jest duża, więc poszło szybko i za chwilę dostanę już książeczkę – cieszył się.
Gdy dostaje dokument do ręki, natychmiast go otwiera i sprawdza, jaką literę wpisano. - Jest "A" - uśmiecha się z zadowoleniem. - Miałem nadzieję, że taką dostanę. Choć nie chcę iść do wojska, ta książeczka to dla faceta takie świadectwo dojrzałości. I poczucie odpowiedzialności za kraj. W razie czego gotowy jestem do jego obrony.