Poniedziałek rano (5.01), przychodnia na Paderewskiego. Drzwi do rejestracji zamknięte, na drzwiach dwie kartki: jedna już znana ("Z przykrością informujemy..."), druga - całkiem nowa - wyjaśnia pacjentom zasady udostępniania ich dokumentacji medycznej.
Zasady te są takie: o potrzebie otrzymania dokumentacji pacjent musi poinformować przychodnię na piśmie, kierując wniosek na adres przychodni lub wysyłając go mailem. We wniosku musi wskazać jaka dokumentacja i za jaki okres jest mu potrzebna oraz podać swoje dane kontaktowe. Sposób niezwłocznego wydania dokumentów zostanie ustalony z pacjentem telefonicznie, a jeśli nie zostanie ustalony, przychodnia wyśle je pocztą.
W rejestracji nie widać niestety nikogo, kto odebrałby wniosek czy powiedział, ile procedura udostępniania potrwa: pięć minut, godzinę czy tydzień?
Wejście do poczekalni w przychodni na Wojska Polskiego zastawiono ławką z trzema krzesłami. Tu też nikogo w rejestracji nie ma. Są za to dwie identyczne kartki, telefon, który dzwoni na próżno non stop i pacjenci, którzy na próżno tu przyszli.
Jednym z nich jest pan Marek. Właśnie odpisuje z drugiej kartki adres poczty elektronicznej. Najbardziej zależy mu na dostępie do zaświadczenia, które upoważnia jego lekarza rodzinnego do wypisania silnych leków.
- Te dwie to pauzy są czy coś innego? - pyta o kreski w adresie email. - Potrzebuję tych dokumentów już, teraz, bo chcę jeszcze dziś iść do lekarza. A tu co? Pisz pan sobie na Berdyczów.
Matka pana Marka, 86-lat, należy do przychodni na Naftowej. Ma zakrzepicę żył, bierze leki rozrzedzające krew i musi być regularnie monitorowana. Co dwa tygodnie pobierają jej krew, sprawdzają krzepliwość i inne parametry, lekarz dobiera odpowiednią dawkę medykamentu. Dzisiaj, z przychodni miała przyjść do niej pielęgniarka na pobranie. Nie przyjdzie.
- Mama nie chodzi, nie mogę jej przenieść i zawieźć do szpitala - żali się. - Jest taka opcja, że zawiezie ją tam pogotowie, ale do tego potrzebne jest skierowanie od lekarza rodzinnego, a lekarz rodzinny nie przyjmuje. Co mam zrobić?
Pan Marek nie chce wnikać w istotę sporu, nie obchodzi go, kto jest właścicielem przychodni czy budynku, nie bardzo chce mu się też słuchać o co burzy się Arłukowicz, a czego chcą lekarze. Chciałby, żeby ktoś te pozamykane przychodnie otworzył.
- Zrobię sobie jednak zdjęcie tego adresu email, żeby nie pomylić. Wyciąga telefon, cyk.
W przychodni na ul. Kletówka też jest pusto, choć jako jedna z dwóch placówek POZ w Krośnie jest otwarta. - Przyjmujemy od 13.30, dlatego nikogo nie ma - wyjaśniają pielęgniarki. Przychodnia nie należy do Porozumienia Zielonogórskiego, podpisała umowę z NFZ i otworzyła drzwi dla swoich pacjentów. Chorzy zapisani do innych lekarzy rodzinnych dzwonią tu od piątku. - Pytają czy ich przyjmiemy. Przyjmiemy, jeśli się do nas przepiszą. Jeśli nie, to tylko wizyta prywatna.
W poczekalni Szpitalnego Oddziału Ratunkowego na Korczyńskiej (w piątek utworzono tu dodatkowy punkt POZ) są dwie kolejki: kolejka do lekarza i kolejka do rejestracji. W obydwu czeka po kilkanaście osób. Czasami jest pewne zamieszanie, bo pacjenci nie wiedzą, w której kolejce aktualnie czekają. Najważniejsze jednak jest to, że oprócz kolejek są tu lekarze, którzy ich przyjmują.
- W piątek przyjęliśmy 58 pacjentów dorosłych i 26 dzieci. Było także 10 zabiegów pielęgnacyjnych - wylicza dr inż. Piotr Lenik, dyrektor Podkarpackiego Szpitala Wojewódzkiego w Krośnie. - Świadczenia udzielane są w dwóch gabinetach, ale przygotowujemy kolejne dwa. Mamy dodatkowych 200 metrów kw. powierzchni na wypadek gdyby ludzi było więcej i gdyby okres zamknięcia przychodni się przedłużał.
Nie każdy chciał tu przyjść. - Bo jak to, do szpitala po receptę uderzać? To bez sensu zawracać im takim czymś głowę - złości się jedna z pacjentek. Nikt inny nie mógł jej jednak recepty wypisać. No chyba, że prywatnie. - Ale prywatnie to nie zawsze leki refundują. I za nie może trzeba będzie jeszcze zapłacić 100 procent.
Kolejny pacjent opowiada, że zanim przyszedł tutaj, odwiedził cztery przychodnie. Wszystkie były zamknięte. Dopiero w czwartej dowiedział się od innego pacjenta, że musi jechać do szpitala. Jest na emeryturze.
W poczekalni SOR wisi telewizor. Trwa transmisja konferencji lekarzy Porozumienia Zielonogórskiego. Tłumaczą, dlaczego nie mogą otworzyć gabinetów, jak chce minister (to jego warunek, aby możliwe było wznowienie rozmów): - W momencie, gdy nie mamy kontraktu pacjent przychodzi do nas, jak do gabinetu prywatnego. My nie chcemy przyjmować komercyjnie, bo pacjentom należy się bezpłatna opieka, bo płacą składki zdrowotne.
Padają też słowa o szacunku do pacjenta, braku szacunku, jakim darzy ich minister, naciskach i szantażu. Pojawia się również zapowiedź ogólnopolskiego strajku lekarzy. Gdy skończy się ta konferencja, swoją zorganizuje zapewne Minister Zdrowia. Odwoła się do etyki, wspomni Hipokratesa i wskaże dowody na złą wolę ze strony medyków.
Pokasłujący pacjenci oglądają konferencję w milczeniu. Tylko czasami ktoś nie wytrzymuje i wyraża swoje zdanie na ten temat. Tak jak starsza pani, która trąca siedzącego obok niej mężczyznę: - Patrz pan, oni się tam kłócą, a my - pacjenci - cierpimy. A podobno każdemu tak bardzo na nas zależy.