W poniedziałek (1.06) na Rynku pojawił się cały rój pszczół. Kilkadziesiąt tysięcy osobników skupiło się w koronie jednego z rosnących w donicach drzew.
Zagrożenie po południu zauważył jeden z mieszkańców, zawiadomił straż miejską. Okazało się, że w jej szeregach jest doświadczony pszczelarz. Z domu przyniósł niezbędne akcesoria i zabrał się za łowienie pszczół.
- One usiadły na gałęziach, miałem trochę kłopoty. Ale potrząsnąłem drzewem i wpadły do pudełka. Jak matka wpadnie, to one idą za nią. Dostały jeszcze plastry z miodem i to je zwabiło. Dodatkowo skropiłem wszystko wodą, żeby myślały, że jest deszcz. One się wtedy chowają do ula i matki - relacjonuje Tadeusz Wierdak, strażnik miejski. Pszczoły hoduje od 8 lat.
Zanim wszystkie pszczoły znalazły się w rojnicy minęło około półtorej godziny. - Ten rój był dość duży, to się liczy na litry - było ich pewnie cztery - twierdzi pszczelarz.
Skąd pszczoły wzięły się na Rynku? Nie wiadomo. - Teraz jest okres rojowy, rójka się dzieli. Stara matka wychodzi, młoda zostaje i zabiera część pszczół - tłumaczy Tadeusz Wierdak. Dodaje też, że pszczoły mogą się przemieszczać nawet na odległość dwóch kilometrów od pasieki. Ryzykują jednak, że stracą cały transportowany miód. - Najlepiej jak poruszają się w promieniu kilometra.
Pszczoły, otaczając matkę, stworzyły w gałęziach zbitą kulę. W pobliżu przechadzali się nieświadomi zagrożenia mieszkańcy, małe dzieci. Na szczęście pszczoły nie atakowały, a trzeba pamiętać, że stają się agresywne, gdy jedna z nich poczuje się zagrożona. - Lepiej omijać je z daleka. Szczególnie jak ktoś jest uczulony - radzi pszczelarz.