ARCHIWUM 1999-2017

Kominy przypomną, że kiedyś była tu huta

Augustyn Czekaj przepracował w "Jedynce" ponad połowę życia. Na otwarcie Parku Handlowego, który powstał w hali po niej, przyszedł dlatego, że chciał się przekonać, co z jej hutniczej przeszłości ocalało, a co bezpowrotnie przepadło.
Redakcja Portalu
Takich jak on - osób ciekawych, co stało się z ich byłym zakładem pracy - przyszło w środę (30.09) pod "Jedynkę" zapewne znacznie więcej

Gdyby dzisiaj przygotowywał swoje CV, wpisałby w nim, że w hali przy ul. Grodzkiej przepracował 36 lat, że do pracy w "Jedynce" przyjęto go latem 1966 roku, i że karierę w hucie zaczynał od trzymania formy, a kończył jako brygadzista.

Życiorysu pisał jednak nie będzie, bo na emeryturze raczej rzadko się je pisuje. Częściej się wspomina. 66-letni Augustyn Czekaj będzie więc wspominał.

Spotykamy się pod kominem. Tym od strony ul. Niepodległości, tym, który mija tłum zwabiony atrakcyjnymi rabatami, przygotowanymi z okazji środowego otwarcia Parku Handlowego. - Chodźmy na drugą stronę, do wejścia od ul. Grodzkiej, bo teraz jesteśmy na samym końcu huty - proponuje od razu Augustyn. Idziemy.

W międzyczasie początki "Jedynki" przypomni Felicjan Bryk. Przypomniał je tak naprawdę w 1977 roku, ale ponieważ hala ma ponad sto metrów długości i nasze dreptanie chwilę potrwa, akurat mamy czas na przypomnienie, co przypomniał.

Front przetoczył się wreszcie przez Krosno. Mieszkańcy mogą więc wracać do domów. Wraca i Felicjan Bryk. Jest połowa września 1944 roku.

Zaraz po powrocie Felicjana Bryka aż ciągnie, aby zobaczyć, czy jakakolwiek część huty przetrwała furię wycofujących się hitlerowców. Nie przetrwała żadna: "Hala produkcyjna, szlifiernia i inne budynki to jedna kupa gruzu, żelastwa, niedopalonych desek. Gdzieniegdzie sterczą szkielety ścian" - notuje.

"Wszystko się zrobi: postawi ściany, dach, naprawi się maszynownię, szlifiernie staną do pracy" - pokrzepiają się chodzący po ruinach hutnicy.

I wszystko się zrobiło. Z budulca, którego dostarczyły lotniskowe baraki, postawiono prowizoryczną halę. Miała drewniane ściany, poskręcane starymi drutami i pozbijane osmolonymi gwoździami, oraz drewniany strop, przykryty resztkami papy, deskami i kawałkami starej blachy.

Produkcja rusza pod koniec stycznia 1945 roku. Do końca roku hutę opuszcza prawie 330 ton wyrobów szklanych. Przez wiele następnych lat, z roku na rok tych ton będzie wyjeżdżać z Grodzkiej coraz więcej.

2005 rok. Huta jeszcze pracuje, ale decyzja o jej likwidacji jest już podjęta

Jesteśmy na miejscu. Stoimy mniej więcej w połowie odległości pomiędzy halą a miejscem, w którym kiedyś była brama. - Wchodziliśmy przez portiernię - zaczyna Augustyn. - Pierwsze wejście było na damską portiernię, drugie na męską. Okno na samym środku należało do pomieszczenia wartownika, a tu, gdzie te dwa okna, znajdował się pokój kadrowej. Tam siedział Smyk, kierownik zakładu. Po drugiej stronie korytarza przyjmował lekarz, a na górze mieszkały prywatne rodziny - wylicza wskazując na poszczególne części budynków dawnej dyrektorówki i portierni, przeznaczonych zresztą do rozbiórki. Ich stan jest bowiem tak tragiczny, że można odnieść wrażenie, że jeszcze chwila, a rozbiorą się same.

Zamiast torów - droga z szarej kostki brukowej, zamiast budynku zestawiarni - parking na kilkadziesiąt samochodów, a zamiast przewiązki łączącej żółty biurowiec z halą - słup powietrza. Augustyn momentalnie wychwytuje zmiany, które zaszły w krajobrazie dawnej huty. Jest ich więcej: tu, gdzie kiedyś rezydował wozak z parą koni, stoi dzisiaj śmietnik, tam, gdzie kiedyś były warsztaty, wybudowano Kaufland, a w miejscu, gdzie kiedyś ciągnęły się budynki działu obróbki szkła oraz magazyny, klienci supermarketu zostawiają swoje auta.

Z hutniczych zabudowań została hala i dwa kominy

Zmianą, która najbardziej rzuca się Augustynowi w oczy jest jednak to, że przestrzeń między halą a biurowcem, przez którą dawniej przepływała rzeka ludzi - hutników i pracowników administracji, dostawców surowców i odbiorców towarów - obsadzono obecnie w roli drugoplanowej, tworząc z niej zaplecze.

Od jego strony nikt nas do środka budynku nie wpuści. Musimy przedreptać z powrotem pod komin. Chwila na kolejne wspomnienie.

"Jedynka odzyska blask, ale zmieni charakter" - tak zatytułowaliśmy artykuł, który opublikowaliśmy we wrześniu 2014 roku, gdy było już pewne, że w hali po hucie powstaną sklepy. Wybraliśmy się wówczas, aby zarejestrować ostatnie przed wielkim remontem chwile budowli. Na głowy nałożyliśmy kaski i weszliśmy do środka. Martwe od ośmiu lat wnętrze było doszczętnie ogołocone. Szkielet. Drewniany, zbutwiały dach prześwitywał, a wpadające przez dziury promienie oświetlały trzy rozległe i głębokie wyrwy w podłodze. Z ich głębi wiatr podnosił i rozrzucał po hali pył, śmieci oraz wycięte z papieru wzory kieliszków i wazonów. Jego świst był jedynym dźwiękiem, który usłyszeliśmy. Dojmujące uczucie.

Wrzesień 2014 roku. Hala "Jedynki" tuż przed generalnym remontem

Rok później po ruinie zostało tylko wspomnienie. Dookoła odnowionego obiektu jest tłoczno i gwarno. Powietrze pachnie darmowym popcornem i smażonymi kiełbaskami. Uszy świdrują dźwięki skocznej muzyki i donośne głosy konferansjerów nagabujących do chwytania promocji przygotowanych przez poszczególne sklepy. Bo i po produkcji szkła w obiekcie zostało tylko wspomnienie.

- Te wyrwy to misy po piecu i wannach szklarskich - tłumaczy Augustyn. Patrzy na rząd sześciu lokali i bez problemu przyporządkowuje każdemu z nich po kawałku serca dawnej huty: jedna wanna znajdowała się na granicy drogerii Rossmann i obuwniczego CCC. 12-otworowy piec donicowy wypadłby gdzieś między wielobranżowymi Pepco i Kikiem. Zaś miejscem po drugiej wannie podzieliły się sportowy 50Style i elektroniczny Media Expert.

Wchodzimy do jednego z wielobranżowców. Augustyn przymyka na chwilę oczy. Zamiast gąszczu regałów, wąskich alejek między nimi oraz klientów z koszykami próbującymi przecisnąć się tymi minikorytarzami, pod powiekami widzi mapę okien, drzwi i pomieszczeń. - 36 lat tutaj pracowałem. Nie da się tego tak po prostu zapomnieć - mówi. Przypomina sobie także twarze kolegów. - 850 nas tutaj pracowało. Większość znałem po nazwisku, wiedziałem, gdzie mieszkali, znałem nawet na pamięć numery telefonów części z nich. Byliśmy zżyci, jak wielka rodzina. Dobrze się tutaj pracowało. Mój zespół pracował na "grubiźnie". Robiliśmy wazony, karafki, naczynia do lodów. Tonę szkła na zmianie przerabialiśmy.

"Jedynka" odzyskała blask, ale zmieniła charakter

Zamiast głosów rozprawiających o zakupowych dylematach słyszy natomiast hutniczy gwar, przede wszystkim brzęk odbijanego od metalowej piszczeli szkła.

Otwiera oczy i rozgląda się uważnie po pomieszczeniu: - Z tamtego wnętrza nic nie przetrwało.

Zapuszczamy się w dział "dla domu". Augustyn bierze do ręki produkty ze szkła: wazony z Radomia, wyprodukowaną gdzieś w Unii Europejskiej serię kieliszków, chińskie kufle do piwa, tureckie pokale, indonezyjskie popielniczki i egipskie pucharki na kawę po irlandzku. Nic z "KROSNA".

Na koniec wspinamy się na antresolę. Z niej przyglądamy się uratowanej dużym nakładem czasu, sił i pieniędzy więźbie dachowej. - Przestrzeń między dźwigarami wypełniona była drewnem. Teraz go nie ma. To chyba blacha, prawda? - zauważa natychmiast Augustyn. - Ale te dźwigary tak właśnie zapamiętałem. Niech pan popatrzy - skręcane misternie z kawałków drewna. Majstersztyk. Przetrwały tyle lat. Szkoda, że nie widać ich od środka hali - kładzie dłoń na jednym z dźwigarów i gładzi powierzchnię wiekowego drewna.

Wiosna 2015 roku. Remont zabytkowej więźby dachowej

W jego oczach nie ma żalu ani złości. Jest spokój. I trochę niepewności oraz dystansu, podobnych do tych, jakie czujesz wobec osoby, którą kiedyś znałeś bardzo dobrze, a którą czas i świat kompletnie zmieniły. - A na kogo mam być zły? Na kogo krzyczeć? Kogo przeklinać? I co mi to da? - mówi Augustyn. Wcale by się jednak nie zdziwił, gdybym w oczach kogoś innego, kto stałby na jego miejscu, odnalazł rozgoryczenie. Pewnie dlatego, że on w porę odszedł z "Jedynki", ale inni zostali i musieli patrzeć, jak huta umiera im na rękach.

- Ale czuję niedosyt - dodaje po chwili. - Bo nigdy nie przypuszczałbym, że w tej hali powstaną sklepy. Je spotkasz wszędzie. A to miejsce jest jedyne w swoim rodzaju. Od nas pracujących tutaj inni się uczyli, dlatego miałem nadzieję, że zostanie to wszystko jakoś bardziej utrwalone. Dobrze, że przynajmniej udało się zachować kształt tej hali. I te kominy. One już zostaną, bo nie tak łatwo będzie je zburzyć. To dobrze. Przynajmniej one będą przypominać, że kiedyś była tu huta. Bo zobaczy pan, ludzka pamięć szybko przeminie - wodzi wzrokiem po osobach wynoszących ze sklepów torby wypchane zakupami oraz dzieciach ściskających w dłoniach promocyjne baloniki i watę cukrową na patyku.

30 września 2015 roku. Otwarcie Parku Handlowego w hali po hucie

Pewnie ma rację. W dniu otwarcia Parku Handlowego pogoda stopniowo się zmieniała. O 9.00 nad głowami wisiały ciężkie sine chmury. Około południa przez szarzyznę przebiły się pierwsze promienie słońca. Trzy godziny później na niebie widać już było rozległe plamy błękitu. Wieczór był zaś niemal bezchmurny. Ci zatem, którzy przyszli na otwarcie rano, zapamiętali, że towarzyszyła mu paskudna aura. Ci, którzy dołączali później, o chmurach pamiętali już coraz mniej.

Dawid Iwaniec, fot. Damian Krzanowski