Odciśnięte na trawie ślady masywnych kół kończą się trzydzieści metrów przed miejscem pożaru. Dalej było zbyt wąsko, aby dwa wozy strażackie mogły przejechać. Zanim się zatrzymały, minęły kilkadziesiąt budyneczków: porządnych drewnianych domków i przypominających garaże blaszaków.
Ten, który spłonął w czwartek wieczorem, należał do tych drugich. Stał tuż przy alejce, na której strażacy złożyli powykręcane arkusze blachy, zwęglone resztki wyposażenia - łóżka i prostych szafek - oraz osmoloną ramę roweru. W pogorzelisku rozpoznać można natomiast kilka garnków, czajnik i sprzęt ogrodniczy. Tu i ówdzie widać jeszcze plamy piany, która zdławiła trawiący to wszystko ogień.
Zaraz obok dwa przykryte folią tunele, które żar zdołał zaledwie drasnąć. Dalej są już tylko odpoczywające po zbiorach grządki. Widać, że użytkownik działki - 75-letni mężczyzna - znał się na ich uprawie.
- Ofiara śmiertelna? - powtarza na głos Jan Bartyzel, jeden z działkowiczów. Nie dowierza. Słyszał o pożarze, ale o tym, że ktoś w nim zginął, nie wiedział.
75-latka znał dość dobrze. - Wciąż mam przed oczami, jak jedzie tu rowerem. To był działkowicz z krwi i kości. Spędzał tutaj całe dnie. Oprócz blaszaka wszystko przeznaczał pod uprawę. Tak dorabiał sobie do emerytury. Marchewka, pietruszka, czosnek. Czosnek sam od niego kupowałem, bo miał kilka jego odmian.
- Wszystko wskazuje na to, że doszło do wybuchu butli z gazem, która znajdowała się w środku "altanki" - informuje Sławomir Merkwa, zastępca Prokuratora Rejonowego w Krośnie.
Podobne przypuszczenia miał od początku Jan Bartyzel. - Butlę w zgliszczach znaleźli? Te butle to bomby zegarowe! Sporo ich tu ludzie mają, dogrzewają nimi, o nieszczęście łatwo.