7. i 8. czerwca br. w Czytelni Głównej Krośnieńskiej Biblioteki Publicznej (KBP) zgromadziło się łącznie ponad 110 osób. Wszyscy próbowali bezbłędnie napisać dyktando z Krosnem w roli głównej.
Pierwszy dzień konkursu był przeznaczony dla uczniów szkół podstawowych (kl. VI i VII) oraz gimnazjów. To właśnie tych uczestników było najwięcej. - Gdyby nie ograniczenie do czterech reprezentantów z każdej szkoły, zgłosiłoby się pewnie kilkuset - zapewnia Monika Machowicz, instruktor w KBP, odpowiedzialna za organizację przedsięwzięcia.
Dzień później z dyktandem zmierzyli się uczniowie szkół ponadgimnazjalnych i dorośli z ograniczeniem wiekowym do lat 100. Najstarsi uczestnicy mieli więcej niż 80 lat.
Praca nad powstaniem tekstów konkursowych dla obu kategorii wiekowych zaczęła się o wiele wcześniej. - Od ponad miesiąca zbierałem, notowałem wyrazy i wyrażenia trudne - mówi Jan Tulik, coroczny autor dyktand. - Później stworzyłem z nich fabułę, żeby nie był to tylko zlepek problemowych słów - dodaje. - Moim założeniem jest, żeby takiej konkurencji nie dało się wygrać w 100 procentach. Zawsze musi istnieć możliwość potknięcia się.
Koncepcja pana Jana sprawdza się za każdym razem. -Jeszcze nigdy nie trafiło się dyktando napisane bezbłędnie - mówi Zofia Bartecka-Prorok, członkini komisji oceniającej. - Najmniejsza liczba błędów to 4, 5, 6... To już są dyktanda uznawane za dobre.
Do publicznej wiadomości nie podaje się liczby i rodzajów błędów poszczególnych uczestników. Tylko piszący mają wgląd w swoje poprawione prace.
- Często jesteśmy zaskakiwani talentem do popełniania błędów w słowach, których pisownia wydaje się oczywista - mówi dalej pani Zofia. Świetnym przykładem jest historia opowiedziana przez autora tekstów dyktand:
Spytałem jedną z piszĄcych dziewczynek, czemu "kura" jest napisana przez "ó". "No bo, wymienia się na kogut" - odpowiedziała bez zastanowienia.
Wyniki VII Krośnieńskiego Mistrza Ortografii zostały ogłoszone w niedzielę (10.06). Nagrody laureatom rozdali prezydenci Krosna i dyrektor KBP. Tegoroczni zwycięzcy to:
Małgorzata Habrat
Trzeba wyznać by z przekonaniem, że Krosno stanowi niekwestionowane centrum. Orzeczono, że to parva Cracovia - mały Kraków. Takim przymiotem chrzczono zacne grody, jak chociażby pobliski Biecz z wieżą katów. Włócząc się z Beskidu Niskiego ku Krosnu, natrafiamy na Piotrusia. Z jego szczytu na horyzoncie dostrzega się Cergowską Górę, a stamtąd pasmo bursztynowego szlaku. Tędy płynęły strugi węgrzyna aż do morza, skąd spławiano na południe złoto z żywicy. Handlarze musieli ścierać się z tołhajami, zbójnikami wszelkiego autoramentu, zacietrzewionymi w swym fachu. Miejscowi odpierali ich harde napady. Z czasem dostawali w zamian haust węgrzyna. Słynny Jakub Dukielski zachodził im za skórę. Porównać by można jego zuchwalstwo z brawurą Bohuna z Sienkiewiczowskiego „Ogniem i mieczem”. Żyjący na co dzień pod Cergową duklanie zarzekali się, że żyją w potrzasku wahającym się między przysłowiową dżumą a cholerą.
Z Cergowej można dostrzec zarysy wcale nierozmyte Krosna, nawet pobliskie rozwichrzone ciemnozielone wierzby.
Przed Jasiołką należy przekroczyć strzeliście wyrąbany rów. Z kolei nad przydrożną fosą królują bladoróżowe róże, które nieraz przemierzała spora locha z warchlakami. Na stromiźnie błękitnieją chabry obok rzepu i pokrzyw. Purpurowy mak zdaje się chybotliwie upadać na twarz, jednakże nie żąda wsparcia.
Tędy przemierzali żołnierski szlak konfederaci barscy. Trudzili się od Rzeszowa przez Krosno na południe. Skupili się w pałacu Mniszchów w Dukli wraz z Kazimierzem Pułaskim. Ludzie z historią za pan brat przekonują nierozeznanych w kwestii, że Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił ten rok Rokiem Konfederacji Barskiej.
Trzeba nam w końcu do swej chaty, pod krośnieńskie strzechy, czyli między renesansowe perły. Polne koniki strzygą ciszę, słychać je nawet na rynku pod zegarem.
Niekiedy czmychnie ktoś z furty od franciszkanów. Między Pałacem Biskupim a Muzeum Rzemiosła krąży tajemniczy jegomość. Mówiono, że to rzeźbiarz lub emerytowany aptekarz. Snuł się trotuarami ze spuszczoną głową, smętny jak Raskolnikow z narzędziem zbrodni w zanadrzu. Zatrzymywał się przy architektonicznych osobliwościach. Nadstawiał uszu. Przystawał pod oknami, chwytał dźwięki i z pozoru niesłyszalne szmery, trzaski, zgrzyty, rzężenia, w końcu chory chichot. Ktoś grzebał przy radiu. Z naprzeciwległego okna paraliżowały nienawykły słuch nie do zniesienia neurotyczne wrzaski psychodelicznych kompozycji. Tuż obok charczały plebejskie hopkania i grzmiała muzyczna chuć.
Tak to i krośnianie, i Podkarpacianie, jak, nie przymierzając, współcześni Odyseusze, przemierzają ścieżki historii i teraźniejszości. Każdy ku swojemu centrum.