Dzisiaj coraz częściej widuję bary na kółkach. Są nawet bardzo modne. Myślę sobie wtedy, że mój tato miał coś takiego, i to prawie 50 lat temu.
Choć każde zdjęcie w wydanym niedawno albumie Stanisława Nawracaja pt. "Krosno - miasto i ludzie z lat 60.-80. XX w." zasługuje na uwagę, ta fotografia szczególnie rzuciła mi się w oczy. Chodzi o barobus - lokal gastronomiczny utworzony we wnętrzu autobusu.
Napis na drzwiach pojazdu informuje, że bar na kółkach należał do Jana Parfińskiego. Właściciel nie żyje od prawie pół wieku, ale jego obecnie 75-letni syn Zbigniew doskonale pamięta nietypowy biznes ojca.
- Tato był indywidualistą, zawsze chciał pracować na swoim - wspomina. - Zaraz po wojnie miał na ul. Pawła z Krosna rozlewnię piwa. Woził je z Okocimia w beczkach, starą ciężarówką marki Renault, a następnie rozlewał. Gdy zakład upaństwowiono, ojciec został jego kierownikiem, ale nie wytrzymał długo. Kupił taksówkę, przedwojennego opla super, rocznik '37. Taksówka była jedną z pierwszych w Krośnie, miała numer boczny 6. Potem miał moskwicza.
Jan Parfiński jeździł na taryfie do połowy lat 60. Gdy doszedł do wniosku, że taksówek jeździ już po Krośnie wystarczająco dużo, a i prywatnych samochodów przybywa, zdecydował się zmienić branżę. Na wczasach zobaczył barobus. Pomysł spodobał mu się na tyle, że po powrocie postanowił kupić starego sana i przerobić go na prywatny "zakład usług gastronomicznych", wielką rzadkość jak na owe lata.
Remont i adaptacja pojazdu zajęły około pół roku. Parfiński wszystko robił sam - czyścił, malował, urządzał wnętrze. W przedniej części pojazdu zamontował małą kuchenkę na węgiel oraz elektryczny piekarnik. W środku był bufet, a w tylnej części 12 składanych stolików. W ciepłe dni można także było siedzieć przy ławach na zewnątrz. Wodę zapewniała 1000-litrowa beczka, zamocowana na dachu autobusu.
Zbigniew Parfiński pamięta, że barobus parkował na stałe na ul. Czajkowskiego, w okolicach przejazdu kolejowego i skrzyżowania z ul. Jagiellońską i Pużaka, mniej więcej tam, gdzie wybudowano blok numer 36. Na fotografii Stanisława Nawracaja pojazd stoi jednak na ul. Słowackiego, co zgadza się z adresem na drzwiach pojazdu: ul. Słowackiego 1. - To był nasz adres zamieszkania. Zresztą autobus mógł się przemieszczać, więc może akurat tam stał, lub zdjęcie powstało po jego sprzedaży? - zastanawia się.
Po sprzedaży, czyli około 1969 roku. - Tato prowadził bar przez jakieś dwa lata, zmarł bardzo młodo, w wieku 52 lat. Decyzję o sprzedaży podjęliśmy, gdy jeszcze żył, ale ze względu na chorobę nie był już w stanie pracować - opowiada syn.
Okres działania barobusu firmowanego nazwiskiem Jana Parfińskiego był wprawdzie krótki, ale bardzo intensywny. Biznes cieszył się dużą popularnością. Działał od poniedziałku do soboty, zaś bufet otwierał się o godz. 8, a zamykał o godz. 18. Serwował polskie klasyki: żurek, barszcz biały i czerwony, kiełbasę z rożna, golonkę, kiszkę, wątróbkę z cebulką i flaczki.
- Fantastyczne flaczki! - podkreśla Zbigniew Parfiński. - Przygotowywane były z grubsza w domu, a na miejscu wykańczane. Poza tym ludzie jeździli do ojca na golonkę, kupowali ją nawet na wynos. Tato miał świetną kucharkę, postawną kobietę, niestety nie pamiętam imienia. On jej pomagał, obsługiwał gości, robił zaopatrzenie i sprzątał. Harował jak wół.
- Nigdy nie zapomnę smaku cebulki. Kucharka smażyła ją z papryką, kilka razy próbowałem to powtórzyć w domu, ale nigdy mi się nie udało uzyskać takiego smaku - zdradza swojego faworyta. - I jeszcze piwo! Sam raczej go nie piję, ale ojciec przywoził je prosto z Okocimia, i z dodatkiem soku było pyszne.
75-latek nie zna losów barobusu po sprzedaży. Sam nie mieszkał w Krośnie, nie wie, czy pojazd został tutaj, czy serwował jedzenie gdzieś poza miastem. W albumie Stanisława Nawracaja jest jeszcze jedno zdjęcie podobnego baru na kółkach, należącego jednak do kogoś innego. Tradycja barobusu nadal więc trwała.
Tak jak żywe jest wspomnienie interesu ojca w pamięci jego syna. - Dzisiaj coraz częściej widuję bary na kółkach - mówi o food truckach. - Są nawet bardzo modne. Myślę sobie wtedy, że mój tato miał coś takiego, i to prawie 50 lat temu.